Recenzja Headache – Fejsbukowy Dom Kultury
Zespół Trupa Trupa to instytucja. Ten trójmiejski skład grał m.in. na Open’er Festival OFF Festival i Sound Festival. Pokazują go i piszą o nim najważniejsze media w Polsce. Grupa ma na koncie wychwalane albumy LP i ++. Teraz przyszła pora na Headache nagraną dla angielskiej wytwórni Blue Tapes and X-Ray Records. Przyjrzyjmy się czym Panowie tak zachwycili Anglosasów, co przecież wcale nie jest łatwą sztuką.
Headache zaczyna się bezpiecznie, beatlesowsko-lenonowskim numerem Snow. Wyobraźcie sobie słoneczny zimowy dzień, nie ma wiatru, jest mróz , a z nieba pada kokaina, albo tabletki LSD. Właśnie tak brzmi ten kawałek. Mocny początek, taki… nie do końca zdrowo odjechany. To, że słychać w nim echa The Beatles już wspomniałem, ale tropy prowadzą też do płyty Cosmopolis Brygady Kryzys. Halleyesonme. Gdyby któryś z reżyserów chciałby nakręcić remake filmu Prawo i Pięść Skórzewskiego i Hoffmana w klimacie Róży Smarzowskiego, no to tytułową piosenkę ma na wyciągnięcie ręki. W głosie wokalisty słychać tą samą zadumę co w wokalnej narracji Edmunda Fettinga, jednocześnie zabarwioną jakimś nerwowym, znów mało zdrowym napięciem. Niemalże czujemy jak wokalista wlepia w nas pusty wzrok w nie do końca pokojowych zamiarach. Robi klimat. Kolejny Sky is falling to takie trupo-trupowe: przepraszam, nastraszyłem Cię, ojej, nie chciałem. Chcesz, zaśpiewam Ci o końcu świata tak, że Ci się spodoba. Oczywiście, grupa nie wytrzymuje i w refrenie sięga po krzyk… tak z okolic wczesnego Pink Floyd. Numer ma fajną dramaturgię, fajnie się nakręca, jakby gotując słuchacza na to co ma nastąpić. Potem ostatni krzyk i koniec. Odchodzimy przygotowani i w jakimś sensie pogodzeni. Sacrifice stanowi idealne dopełnienie poprzedniego numeru, jakby jego część drugą zbudowaną poprzez kontrast. Dymy opadły i jednak ktoś przeżył, teraz rozgląda się i nawet nie ma do kogo zagadać. A zresztą… i tak wszyscy skończymy tak samo: dziurą w ziemi, którą wypełnimy tym co z nas zostanie. Słychać tu Radiohead… i co z tego? Od tego momentu na płycie zaczyna się kombinowanie. Getting Older to mantrowanie w klimatach (bodajże) środkowego SBB, ta linia basu, tonacja… Rzecz opowiada dokładnie o tym samym co Breathe Pink Floyd (jednocześnie błędne koło tej kompozycji może kojarzyć się z On the run) , tylko, że tutaj Królik wie, że jego całe życie polega na kopaniu dziur… następnej, następnej, następnej i tak bez sensu, do śmierci, która objawia się nam w połowie utworu. To oczywista polemika z The Great Gig in the Sky. Pink Floyd przedstawili moment zgonu z perspektywy umierającego człowieka, Trupa Trupa po prostu objawia nam śmierć w całym jej groźnym majestacie. U Pink Floyd człowiek szamotał się, walczył, w końcu przegrywał, tutaj po prostu staje twarzą w twarz z ostatecznością, która go pochłania. Klawiszowy motyw linii życia na końcu staje się płaski, w końcu się urywa. MOCNE. Po czymś takim Give’em All brzmi jak głos z tamtego świata. Utwór brzmi trochę jak reportaż z Sądu Ostatecznego przed którym staje nasz zmarły. Oskarżyciel w kółko nie chce wierzyć w jego zeznanie, drugi głos – obrońcy, w kółko namawia podsądnego by powiedział wszystko, dokonał rachunku sumienia. Sugestywne. Wasteland to znów klimaty Pink Floyd (znów) z On the run w szczególności, choć klawiszowy motyw przywodzi na myśl także Marillion z wczesnych lat. Utwór brzmi tak jakby płyta zaczynała się od nowa. Podmiot liryczny znów biegnie przez życie, ale dookoła niego i w nim jest zupełna pustka. A może Trupa Trupa tak sobie wyobraża życie po śmierci? Może to sugestia, że potem jest tylko nicość? Albo co gorsza, ta nicość jest jedyną nagrodą. I skąd ci trędowaci? Rise and Fall to taki beatlesowsko-psychodeliczny walczyk-nie walczyk. Słuchacz płynie na jego dźwiękach w górę i w dół, w górę i w dół, jednak krajobraz szybko zaczyna się psuć. Na firmamencie życia pojawiają się burze codziennych zmartwień i kłopotów. Ratunek można znaleźć tylko w śmierci, albo w ramionach bliskiego człowieka. Kojące. Acha, w utworze znów słychać wyraźne echa rodzimego SBB. Tytułowy Headache rzeczywiście może przyprawić o zawrót głowy. Kawałek trwa ponad dziewięć minut i nie należy do najbardziej przystępnych. Znów pojawia się śmierć, motyw jakiegoś niespełnienia, samotności, chęci wyrwania się, ale kończy się na bólu głowy. W Unbelievable zespół Trupa Trupa przekonuje nas, że życie jednak niesie ze sobą pewne plusy, ba, trafiają się w nim stany niewiarygodne, np. miłość. Ostatni na płycie Picture Yourself robi wrażenie energetyczne pożegnanie i dobrej rady, ale to tylko pozory. Grzegorz Kwiatkowski woła: wyobraź sobie siebie i już cię nie ma, a słabszy głos odpowiada: spadam. W końcu drugi głos cichnie, a zespół Trupa Trupa przez kolejne minuty zostawia nas z mantrującą muzyką i nadzieją, że coś się wydarzy, ale nie wydarza się nic. Następuje koniec.
Od razu ustalmy jedno: płyta Headache nie jest dla wszystkich. Turpizm grupy (wynikający z samej nazwy) nie każdemu może być w smak. Zespół Trupa Trupa porusza tematy ostateczne i nie jest ważne, czy ma na myśli koniec uczucia, czy koniec życia jako takiego. Headache jątrzy, stawia pytania, rzuca w twarz bezwzględne odpowiedzi i co gorsza, pozostawia odbiorcę bez szans na polemikę.
Panowie Trupa Trupa, obcowanie z Waszą muzyką rockową to prawdziwa przyjemność.
UWAGA! Tego albumu nie wystarczy raz przesłuchać na brudno. Trzeba się na niego otworzyć, wtedy do Was przemówi.