Recenzja Headache – M/I kwartalnik muzyczny
Nowa płyta trójmiejskiej Trupy Trupa ma w sobie wszystkie znamiona płyty genialnej. Męczy, irytuje, wodzi słuchacza za nos, płata figle, jest nieokiełznana i nieprzewidywalna. To prawdziwa droga przez ciernie, po której niczego bardziej nie pragniemy niż odbyć ją po raz kolejny.
Zjawiskowość tego materiału tkwi w jego zaskakującej konstrukcji, polegającej na mozolnym budowaniu dramaturgii, spiętrzaniu i ujarzmianiu emocji, w drodze do upragnionego zwieńczenia. Headache w niczym zatem nie przypomina poprzedniego albumu ++ skonstruowanego naprzemiennie z ballad i kulminacji. Na nowej płycie zespół wprowadza autorytarne rządy i dyscyplinę, trzymając za twarz słuchacza od początku do końca tego misterium. Proces przechodzenia od irytacji i znużenia, przez coraz większą ekscytację, aż po katharsis, towarzyszy każdemu, kolejnemu przesłuchaniu Headache. Jest to bowiem znakomicie skomponowany i zaskakujący spektakl upodlenia i odrodzenia. Traumatyczny, otumaniający i oczyszczający zarazem. Złożony z bólu i cierpienia, gdzie satysfakcją nie jest kojący dźwiękowy balsam, a rozpaczliwy wybuch furii, perwersyjnie odwlekany przez muzyków.
Album rozpoczyna się mozolnie, kilkoma kompozycjami odbijającymi dalekie echa beatlesowskich ballad. Początkowo zachodzimy w głowę gdzie podział się brud, hałas i gniew, tak mocno wyrażony na ++. Jednak z każdym kolejnym utworem materiał zaczyna obrastać mroczną i depresyjną materią. Atmosfera tężeje, a smoliste melodie coraz intensywniej mieszają udręczenie z satysfakcją. Im bardziej nietypowa linia melodyczna, tym obraz robi się ciekawszy i bardziej niepokojący. Utwory zanurzone w opiumowej atmosferze snują się ociężale wciągając w hipnotyczną narrację. W końcu czara przepełnia się, a Rise and fall staje się epicentrum albumu, eksplodując falą skomasowanych emocji. To właśnie ten utwór stanowi punkt konstrukcyjny całej płyty, uzasadniając obecność wszystkich poprzedzających go i następujących po nim kompozycji.
Trzeba docenić wysiłek Trupy Trupa, z jakim próbuje zaznaczyć swój oryginalny ślad gitarowej ekspresji leżący gdzieś pomiędzy grungem a shoegaze’ową psychodelią. Na Headache strzałem w dziesiątkę okazało się nietuzinkowe myślenie o całościowej koncepcji albumu i aranżacji tracklisty. Headache to ekscytujący bad trip, z gwarantowanym bólem głowy i estetyczną satysfakcją wysokich lotów oraz jeden z pierwszych kandydatów do płyty roku AD 2015.