Recenzja Jolly New Songs – Onet.pl
Zespół z Trójmiasta od czasu poprzedniego albumu, „Headache” z 2015 roku powoli staje się polskim hitem eksportowym. Prawie jak „Wiedźmin”. Trupa Trupa jest wydawana przez renomowane, zachodnie wytwórnie, muzykę grupy można usłyszeć m.in. w BBC, a entuzjastyczne recenzje – przeczytać choćby na łamach Los Angeles Times. „Jolly New Songs” umacnia pozycję zespołu na szańcu lokalnej sceny niezależnej z globalnymi aspiracjami.
Zazwyczaj w takich przypadkach mówiło się z przekąsem o „wożeniu drewna do lasu”, ale okazuje się, że Trupa Trupa znaleźli sposób, by zainteresować swoją twórczością może niszowego, ale i wpływowego odbiorcę. Jeżeli na gdańszczan uwagę zwrócili Jonathan Poneman (szef wytwórni Sub Pop, która wydawała m.in. Nirvanę) czy Chloë Sevigny (aktorka ze Złotym Globem i nominacją do Oskara na koncie), to nie zrobili tego charytatywnie, po znajomości albo dlatego, że za ministra Glińskiego polska kultura „wstaje z kolan”. Wbrew pozorom, ostatnio na światowych rynkach muzycznych w obszarze nostalgii za latami dziewięćdziesiątymi panuje bessa. Może więc wcale nie powinno nas dziwić, że kiedy pojawił się u nas pełnokrwisty zespół, operujący w takiej stylistyce, to zaczyna zbierać poklask także w mateczniku gatunku.
Trupa Trupa na „Headache” pokazali się jako bardzo wszechstronna, gitarowa grupa, odnajdująca się dobrze w przytłaczających i brudnych repetycjach (jak Swans), ale której nie obca jest także hałaśliwa melodyjność spod znaku Sonic Youth czy psychodeliczne piosenki, przywodzące na myśl kolektyw Elephant 6 (m.in. The Olivia Tremor Control). Dziennikarze często podniecali się motoryką i mantrycznymi właściwościami muzyki zespołu, a mniejszą uwagę zwracali na wartości kompozycyjne. Tymczasem jak niepodległości będę bronił opinii, że gdańszczanie na poziomie „hooków” byli na tamtym etapie równie mocni. Zresztą, najciekawsze rzeczy działy się u nich właśnie gdzieś na przecięciu „hałasowania” i melodii. Czyli, zachowując odpowiednie proporcje, coś jak u Sonic Youth.
Na „Jolly New Songs” styl grupy ścina się jak białko w organizmie przy 42 stopniach Celsjusza. Trupa Trupa nagrała tym razem dużo bardziej zwarty i jednorodny album. Punkt ciężkości zostaje przeniesiony na surowe riffy oraz kreację atmosfery niepokoju, zostały śladowe ilości wątków psychodelicznych, a melodie są eksponowane w mniejszym stopniu niż na „Headache”. Chociaż z drugiej strony, singlowe „To me” jest jedną z najlepszych piosenek w dorobku grupy, a ten moment od 1:30 w „Falling” pokazuje, że Trupa Trupa wciąż potrafią pięknie lawirować, między hałasem, a eterycznością. Mimo wszystko, nawiązując do porównań, które zdarzały się w recenzjach, „Jolly New Songs” to zwycięstwo wpływów Slint nad Tame Impala. Ponownie – zachowując odpowiednie proporcje.
Takich odniesień można znaleźć bardzo wiele, ale Trupa Trupa nie odstawia bynajmniej na nowym krążku „filmu kostiumowego” ani skansenu, w którym podstawieni aktorzy wciąż płaczą po Kurcie Cobainie. Jest w tym wszystkim polska „skifa” i wschodnioeuropejski nerw. I niech to będzie nasz wkład w dorobek światowego „niezalu”. Kto wie, może dzięki temu dostaniemy jakąś zapomogę z Ameryki, jak w ostatnim odcinku „Alternatywy 4”.