Recenzja LP – Magazyn Portal Kulturalny
Mówi się, że lat 60 nie pamięta ten, który je naprawdę przeżył. Większość czytelników Magazynu raczej nie miała szansy ani przeżyć, ani zapamiętać tego okresu, ale Trupa Trupa przychodzi z pomocą wszystkim, którzy chcieliby poznać muzyczny klimat tamtych czasów. Trzeba jednak pamiętać, że LP wydany przez ten zespół to żaden wtórny materiał, czy kopia wiecznie żywych mistrzów. Ta płyta to mieszanka rockowego klimatu lat sześćdziesiątych i kreatywnych kompozycji współczesnych, młodych i – co bardzo ważne – polskich artystów. Melodyjność i ambitne teksty (szkoda, że wszystkie są po angielsku) to najmocniejsze strony krążka “Trupa trupa”.
Grzegorz Kwiatkowski, wokalista i gitarzysta zespołu stworzył razem z trzema kolegami świetną mieszankę smakowitych rockowych brzmień podaną w dziewięciu krótkich, wyrazistych kawałkach. Królują w nich proste, powtarzalne frazy muzyczne, ale utwory są tak skomponowane, że jednostajność nie nudzi, a wręcz sprawia że piosenek chce się słuchać na okrągło. Wykonaniu nie można zarzucić nadmiernej wirtuozerii, jednak starannie skomponowane melodie wpadają w ucho niemal natychmiastowo i zostają tam na długo.
Martwi mnie, że w piosenkach tak nieśmiało pojawia się w gitara, ale jest to uzasadnione, jeśli weźmiemy pod uwagę podwójną funkcję lidera zespołu. Na szczęście pustkę po niej świetnie wypełniają klawisze, których doskonale dopracowane brzmienie stanowi bazę większości utworów. Wokal świetnie definiuje charakter płyty łącząc kompilację w spójną całość; jestem pewien, że ten charakterystyczny głos usłyszmy jeszcze na wielu płytach.
Płyta zaczyna się od bardzo rytmicznej “revolution”, wpada w pozytywny klimat przy “did you”, żeby przejść do hipnotycznego (swoją drogą mojego ulubionego) “nearness of you”. Kolejne utwory różnią się temperamentem: po głośnych, punkowych brzmieniach w “good days” pojawia się melancholijne “don’t go away”. Płyta zapewnia słuchaczowi przegląd przez dość szerokie spektrum gatunków, bo oprócz typowo rockowych fragmentów w “walt whitman” i “marmalade sky” znajdziemy tu dużo psychodeli w “porn actress”, czy lekkie akcenty muzyki elektronicznej w “take my hand”.
Z całą pewnością płyta jest różnorodna jako zestawienie piosenek, ale utwory rozpatrywane osobno mogłyby nudzić swoją monotonnością. Mogłyby, gdyby ich melodie nie byłyby tak świetnie skomponowane, że całość stanowi materiał zdecydowanie warty przesłuchania.