Trupa Trupa

Recenzja LP – Uchem w Nutę

Dni wiatru nie są moją polską płytą dekady, bo – nawet, jeśli rozumiem, że taki był zamysł – brak jej spoistości, skondensowania. Oczywiście, musiałbym mocno ugryźć się w wargi, żeby powiedzieć, że czas na Dniach wiatru w przerwie między „momentem” a „momentem” się „marnuje”, ale ciężko powiedzieć o tej płycie, że „płynie”. Debiutancki album Trupy Trupa „płynie” – stylem dowolnym, na krótkim dystansie, o długość ramion przed twoją płytą roku.

Autorzy wspomnianego we wstępie długograja, Ścianka, to dobry punkt odniesienia dla (nie: porównania do, bo „zebraliśmy się tutaj” nie po to) albumu Trupy nie tyle ze względu na wspólne podwórko, tj. reprezentowanie trójmiejskiej sceny rockowej, ale – słyszalne i niesłyszalne, celowe i niecelowe – inspiracje. Spłycone na potrzeby leadów, pojęcie „lata 60. i 70.” przybliża nas do tego, czym Trupa Trupa jest, bardzo skromnie.

Grzegorz Kwiatkowski, Wojciech Juchniewicz, Tomasz Pawluczuk i Rafał Wojczal nawiązań do nawet najbardziej oczywistej klasyki się nie boją, choć to tytuły: Revolution i Marmalade Sky, bardziej chyba podsunęły recenzentom Bitelsów niż sama treść. Osobiście, postawiłbym Trupę bliżej Doorsów, przede wszystkim słysząc Marmalde Sky właśnie („come on!”) oraz manzarkowy, bo uśmiechnięty w stronę Hello, I Love You, hook klawiszy z mojego ulubionego Nearness of You.

Linią najmniejszego oporu, choć sprawą fundamentalną, jest przywołanie w kontekście LP Trupy postaci m.in. Iggy’ego Popa (Good Days Are Gone) i Lou Reeda (Don’t Go Away), a zimny bas Good Days… wyrwany jest (siłą!) i przeszczepiony z roku 1979, co rozszerza „lata 60. i 70.” o szmat czasu. Nie wygląda jednak na to, żeby ostatnie trzydzieści lat muzycy przekoczowali w klitkach: nie uwierzyłbym w ich – przykład naprawdę pierwszy z brzegu – brak rozeznania w dyskografii Les Savy Fav lub sceny jazgocząco-hałasującej: i to wszystko przy zachowaniu własnego, trupiego pierwiastka.

W toku świeżej w polskiej blogosferze dyskusji o roli szczerości, autentyczności w odbiorze muzyki oraz wyższości ekspresji nad kompozycją lub odwrotnie, strona, którą zajmuję, nie pozwoliła mi przejść obojętnie obok opisywania muzyki Trupy Trupa mianem „prawdziwych emocji”. Nie mnie oceniać, ile jest prawdziwości ze strony autorów, ale chciałbym, żeby wielu tak kłamało – i żeby kłamało jeszcze długo, bo te niespełna pół godziny równie poskramia, co wyostrza apetyt.

www.uchemwnute.blogspot.com

Recenzja LP – Uchem w Nutę