Recenzja LP – Uwolnij Muzykę
Grupa zdobyła uwagę wielu naszych redaktorów tuż po wydaniu debiutanckiej EP, co zauważalne było w podsumowaniu miniwydawnictw 2010 roku, Trupa Trupa pojawia się tam dwa razy. O tym, że panowie nie trafili do mojej czołówki zadecydował rzut kaktusem. A poważnie: zabrakło mi czegoś od strony produkcyjnej, choć i tak te cztery piosenki zdradzały niemały potencjał.
Następny rok działalności przynosi debiutanckiego longplaya. Na nim (tylko) dziewięć piosenek; pośród nich jest jedna trwająca pięć minut ale i jednocześnie są takie trwające poniżej dwóch minut. W zasadzie tylko liczba utworów sprawia, iż nie mamy do czynienia z kolejną EP.
Rozpoczyna się od mocniejszego uderzenia (“Revolution”), które przemienia się po chwili w repetytywne rewolucyjne wersy, przy refrenie następuje nawrót głośniejszego brzmienia. Gitarowy brud, chłodny śpiew na granicy melodeklamacji, czyli znaki charakterystyczne pierwszego minialbumu.
Drugi utwór jest już natomiast ogromną niespodzianką. Nasza trupa pokazuje łagodniejszą stronę. Trwające niecałe dwie minuty “Did You” ma duży potencjał pod względem przebojowości. Nie tylko poprzez łagodniejszy wokal. Idiofony w tle tworzą świetny efekt, aż szkoda, iż to jest właśnie jedna z tych dwuminutowych kompozycji. Niedosyt skłania jednak albo do zapętlenia piosenki, albo do ponownego odsłuchania całego krążka.
Zbyt słodko? Fanom ostrzejszego oblicza zespołu powinno spodobać się “Good Days Are Gone” z kulminacyjnym darciem gardła. Utwór obfituje poza tym w interesujące punkowe motywy. A później chwila wytchnienia w postaci “Don’t Go Away”
Poszczególne kawałki łączy umiłowanie repetycji. Motywy nie są ponadto skomplikowane. Można to jednak odbierać jako atut, wszak przy odrobinie chęci łatwo się przy tych kompozycjach wkręcić w trans. Zresztą proste partie także mogą się podobać. Ważną rolę odgrywają klawisze, które często przenoszą do środka XX wieku.
W porównaniu do wcześniejszych utworów te brzmią lepiej pod względem produkcji, pojawiają się ciekawe smaczki. Co prawda ze znanych piosenek pojawia się tylko jedna – “Marmalade Sky” – ale różnica w porównaniu z poprzednią wersją jest zauważalna. Nie tylko skrócono i tak już krótki kawałek, jest on przede wszystkim bardziej dopieszczony; dobrze współpracuje sekcja rytmiczna, mamy zabawę pauzami, zdecydowanie szybszą agogikę i ciekawy szelest gitarowy w tle. W przekroju całego albumu nie brakuje gitarowego brudu, atoli trupa sięga często w stronę przystępniejszego, bardziej wyrazistego brzmienia. Nie chodzi im tylko o hałas, a to niekoniecznie spodoba się wszystkim fanom, na pewno jednak debiutancką płytą pozyskają nowych.
Grzegorz Kwiatkowski śpiewa tutaj wyłącznie po angielsku. Na EP zastosował schemat 2+2; dwa teksty po polsku i dwa po angielsku. Nie jest anonimowym poetą, więc chciałoby się troszkę posłuchać polskich liryków, lecz z tworzeniem po angielsku autor radzi sobie dobrze. Podobnie jak w warstwie muzycznej wszechobecne są repetycje, dzięki temu (a także z uwagi na długość piosenek) familiaryzacja z albumem postępuje bardzo szybko – nie ma jednak mowy o nudzie i zmęczeniu materiałem, bo tak małe dawki muzyki nie są groźne.
Słabe punkty? Repetycje. Nie muszą się wszystkim podobać, mogą się wydawać monotonne. Poszukujący skomplikowanych wrażeń muzycznych powinni sięgnąć po inne pozycje. W samych tytułach wydawnictw widać niebezpieczeństwo redundancji; trupa, trupa, trupa, trupa… Na odważnych czeka jednak pół godziny zaskakująco dobrej przygody. Panowie oby tak dalej i tak często!