Recenzja ++ – Reflektor
Zastanawialiście się kiedyś, jak brzmiałaby muzyka nagrana do najlepszego polskiego horroru? Kto podjąłby się tego wyzwania i skomponował materiał, po którym ciarki przebiegają po plecach z prędkością geparda i intensywnością stada słoni? Niespodziewanie szybko możecie dostać odpowiedź na powyższe pytania. Wystarczy, że odpalicie krążek zespołu Trupa Trupa.
Za płytę o tajemniczym tytule „++” odpowiedzialna jest trójmiejska grupa, w skład której wchodzą: Grzegorz Kwiatkowski, Tomek Pawluczuk, Wojtek Juchniewicz i Rafał Wojczal. Materiał na trzeci w swoim dorobku longplay zespół zarejestrował na przełomie 2012 i 2013 roku. Krążek zawiera jedenaście utworów, po których trudno będzie zmrużyć oczy.
Już pierwszy kawałek, „I Hate”, powala na kolana i każe zastanowić się, czy członkowie grupy Trupa Trupa nie mają przypadkiem na koncie jakiegoś morderstwa. A nawet kilku. Groteskowe klawisze wygrywają melodię rodem z diabelskiej pozytywki, psychodeliczny głos krzyczy, że nienawidzi wszystkich bez wyjątku, a gitara ładnie trzyma wszystko w ryzach. Gdy zniknie wokal i na pierwszy plan wychylą się monumentalne dęciaki, rozwiana zostaje nadzieja na wyjście do toalety bez oglądania się za siebie. Utwór „Felicy” to krótki oddech przed kolejnym krokiem w psychodeliczną czerń. Zaczyna się spokojnym wielogłosem, który prowadzi dialog ze stonowaną gitarą. Zespół doskonale buduje napięcie poprzez moment ciszy. „Miracle” to garażowy rock z ubogą liryką. Rozbudowanej warstwy tekstowej nie znajdziemy również w kawałku „Over”. Numer poczęstuje nas jednak jazzową trąbką, która, korzystając z delikatnego zaproszenia gitary, będzie osuwać się w otchłań.
Kawałek „Here And Then” to zwolnienie tempa i muzyczna beztroska, która jest tylko tłem dla opowieści o żonie i synu spoczywających w grobie oraz martwym Bogu. Zderzenie spokojnego brzmienia z brutalną historią daje znakomity efekt, znów mamy wrażenie, że za materiał na „++” odpowiedzialny jest bezwzględny psychopata. „Sunny Day” tylko z tytułu może kojarzyć się z czymś ciepłym i przyjemnym. W utworze gitara odlicza sekundy do tragicznego końca, a klawisze brzmią jak pogrzebowy psalm znany z amerykańskich filmów. „See You Again” to punkrockowe szaleństwo, „Home” gra na uczuciach związanych z pozornie przytulnym domowym ogniskiem, gdzie prym wiedzie przemoc i alkohol, z kolei „Dei” to powrót do psychodelicznych klimatów uzupełnionych saksofonem Mikołaja Trzaski. Album kończą kawałki: „Influecne” ze zmęczonym wokalem opartym na pojedynczych uderzeniach w struny oraz „Exist” kołyszący niepewnością, która po chwili zmienia się w gitarową sielankę z infantylnym chórkiem.
Nie wiem, czy członkowie zespołu Trupa Trupa uciekli z więzienia o zaostrzonym rygorze, czy z zakładu dla obłąkanych. Nie wiem także, czy w dzieciństwie oglądali filmy Kubricka, Hitchcocka lub Hollanda. Wiem natomiast, że od materiału zawartego na krążku „++” skóra może zrobić się blada jak pośladki zakonnicy, a włos stanąć dęba na głowie. Oprócz psychodelicznego brzmienia i mrocznej liryki to także kawał doskonałej producenckiej roboty. Gdy zmieszamy te wszystkie składniki, powstanie album, od którego nie sposób się oderwać. I tylko brakuje na opakowaniu etykiety: „Uwaga, produkt przeznaczony dla ludzi o mocnych nerwach!”.
Mateusz Królik, www.rozswietlamykulture.pl