Recenzja ++ – Violence Magazine
Grunt to dobra nazwa. Trupa Trupa niewątpliwie zasługuje na gratulacje. Trudno zapomnieć. Rokandrolowy zespół z Trójmiasta jak zwykle puentuje mój zachwyt tym miejscem, jako wylęgarnią grup, które, choćby nie wiem jak bardzo chciałyby być normalne, takie nie są. I nie jest to wcale przytyk. Chodzi raczej o specyfikę miejsca, które w magiczny sposób wyzwala w muzykantach jakiegoś diabła eksperymentu.
Zespół Grzegorza Kwiatkowskiego to przede wszystkim dźwiękowa inkarnacja artystycznych zapędów tegoż pana, który z sukcesem funkcjonuje jako utytułowany poeta. Jak na razie widać, że na każdym polu udało się osiągnąć spełnienie. Aktualnie świadczy o tym druga płyta zespołu, zatytułowana, jakże sugestywnie „++”.
Bardzo często rozpoczynam recenzje płyt od słów „pamiętam, że kiedyś…”. W zasadzie tym razem muszę tak samo; nic nie wygoni ze mnie starego dziada… Otóż, pamiętam czasy, kiedy szczytem marzeń muzyka było „profesjonalne studio nagrań”. Ów mityczny parnas składał się z pomieszczeń do nagrywania i reżyserki, w której aż mrygało światełkami, pełno było też pokręteł, konsoleta wielkości stołu wigilijnego i poważny Pan Realizator, co to wyciskał z zespołu siódme poty. Tak było. Teraz mamy od cholery studiów, w których jest ponad milion światełek i dziesięć komputerów na m/2. I co? Muzykanci, zamiast garnąć się do tych przybytków, wolą nagrywać w stodołach, świetlicach wiejskich, pustyniach i lasach. Najnowszym trendem są kościoły i tu właśnie zaczynamy historię nowej płyty Trupy.
Zespół zarejestrował „++” w Nowej Synagodze w Gdańsku-Wrzeszczu. Miejsce historyczne, otwarte w 1927 roku, przetrwało wiele, próby zniszczenia w czasie wojny, zmiany właścicieli, wreszcie w 2009 stało się własnością ZGWŻ. Nie wiem, jakie drogi doprowadziły zespół w to miejsce – zapewne dowiemy się tego z wywiadu – jednak miało ono niewątpliwy wpływ na ostateczne brzmienie nowej muzyki, szczególnie jeśli chodzi o specyficzną głębię. Jasne, chodzi też o pewien element zaskoczenia, intrygujący splot wydarzeń, które mają coś – w tym przypadku muzykę – wypromować. Obawiam się jednak, że dla dzisiejszych młodych ludzi konsumpcja „++” może być trudnym zadaniem, bo też i zespół niczego nam nie ułatwia. Stwierdzenie, że TT grają rock’n’rolla jest dość dużym uproszczeniem, jednak przyjmijmy taką interpretację. W sumie Vampire Weekend też określani są mianem grupy rockowej i jakoś nikt nie protestuje. Zespół – świadomie bądź nie – wpisuje się w cały ten histeryczny nieco nurt neo – indie, adaptując na swoje, całkiem współczesne potrzeby elementy muzycznej alternatywy sprzed wielu lat. Nie wiem, co piszą o TT koledzy z branży, ja w każdym bądź razie kilka razy natrętnie przeganiałem sprzed oczu postać Lou Reeda, masakrującego gitarę na „New York”, szczególnie w tych mocniejszych momentach, gdzie Trupa podkreśla siłę przesteru. Głównie jednak chodzi o psychodeliczny eksperyment, który prowadzi nas od mocno denerwujących fragmentów (sprzęg w drugiej części „I Hate” nawet mnie, miłośnika noise, lekko zdrażnił…), kojarzących się – a jednak – z The Velvet Underground, aż do onirycznych plumkań na organkach. Całość jest bardzo dokładnie przemyślana i podporządkowana idei niezobowiązującego jamu, nad którym unosi się duch Ummagumma z jednej strony a z drugiej smutek wychudzonych shoegaze’owców. Specyficzne niezdecydowanie, czy przyłożyć zgrzytliwym riffem, czy raczej pojechać psychodelią, utrzymuje się przez cały czas i dzięki temu nie ma mowy o nudzie. Zespół świadomie operuje dynamiką, dawkując brzmieniowy eksperyment; kiedy już, już, wydaje nam się, że rozumiemy, o co w tym chodzi, zaskakuje nas jakimś dziwnym zwrotem melodycznym, fakturą dźwięku odstającą od reszty. W tym zresztą także czuć rękę starych mistrzów konsolety, którzy w specyficzny sposób eksponowali poszczególne instrumenty w miksie (koronny przykład – „Are You Experienced?”).
Po powyższym, dość niejasnym, opisie nasuwa się zapewne pytanie – jest li Trupa Trupa zespołem rock’n’rollowym, czy nie jest? W zasadzie tak, bo przecież mamy tu i wyraźną sekcję rytmiczną, jest i przester oraz konkretny, charyzmatyczny wokalista (teksty to odrębny problem, o którym więcej w wywiadzie…). Jest to jednak rock płynący na nowej fali nowojorskiego hałasu, kwitnącego wśród tamtejszej młodzieży, jeśli ktoś liczy zatem na siermięgę rockowego środka, może sobie z powodzeniem ten krążek darować. Jeśli zaś lubicie wczesną Ściankę albo środkowy okres Pogodno, możecie zmierzyć się z dokonaniami Trupy. Trój – nowy – jork – miasto atakuje.