Wywiad na łamach 5kilo kultury
Z Tomkiem Pawluczukiem i Grzegorzem Kwiatkowskim rozmawiała Natalia Jankowska.
Już po OFFowym koncercie. Jak wrażenia?
Tomek Pawluczuk: Okej, bardzo dobrze się grało, na scenie było dobrze i z tego co wiem, pod sceną również.
Grzegorz Kwiatkowski: Ja też sądzę, że bardzo dobrze się grało i z tego co wiemy od osób, które słuchały, wszystko dobrze brzmiało. Pewnie nie nasza w tym zasługa, tylko dobrego nagłośnienia i dzięki temu, mimo że to była 15:35, udało nam się ukręcić trochę mroku w tej piknikowej sytuacji.
Dla wielu mogło być zaskoczeniem, że wasze brzmienie na koncertach znacznie odbiega od tego, co można usłyszeć na płycie.
Tomek: Inaczej się nie da, ponieważ płytę nagrywaliśmy trochę dłużej i mieliśmy do dyspozycji o wiele więcej instrumentów. Tutaj musiałoby być nas dziesięcioro, żebyśmy zabrzmieli tak samo.
Grzegorz: A ty jakie masz wrażenie? Lepiej, gorzej, inaczej?
Na koncercie wszystko jest bardziej namacalne i żywsze, więc po prostu inaczej.
Grzegorz: Wydaje mi się, że brzmienie na koncercie jest mocniejsze, podczas gdy na płycie jest raczej stonowane, bo wszystkie piosenki mają podobną głośność. Całkiem dobrze, że inaczej odbiera się płytę i koncert, dzięki temu nie ma zwyczajnego odgrywania albumu. Poza tym nie graliśmy tylko piosenek z nowej płyty, dodaliśmy „Good Days Are Gone” z „LP”. Próbujemy sytuację koncertową traktować tak, żeby uderzyła dramaturgicznie w słuchacza.
Druga płyta, mimo że wciąż w waszym stylu, jest o wiele dojrzalsza. Co się zmieniło?
Tomek: W naszym podejściu do muzyki nic, ale na pewno dotarliśmy się jako zespół. Gramy ze sobą dłużej i siłą rzeczy słychać, że spędziliśmy ze sobą więcej czasu. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie to ewoluować w dobrym kierunku.
Grzegorz: Faktycznie dłużej ze sobą gramy. Ostatnio mieliśmy próbę w Reducie Miś i po raz pierwszy od trzech lat, już po nagraniu płyty, pomyśleliśmy sobie: „O cholera, ale to fajnie brzmi”. Dopiero po trzech latach zwykła próba dała nam poczucie spełnienia, co może świadczyć o tym, że jesteśmy cieniasami, ale cieszymy się, że coś zaskoczyło (śmiech). Teraz, gdy znamy się dłużej, w jakiś sposób się wymieszaliśmy. Wcześniej było tak, że piosenki w pewnym sensie były gotowe, razem je tylko aranżowaliśmy, w chwili obecnej naprawdę powstają gdy wspólnie gramy. Po drugie – im dłużej żyjemy, tym większej ilości muzyki słuchamy i mamy o niej większą wiedzę. Podczas gdy wcześniejsza płyta była trochę bardziej piosenkowa, trochę zabrakło na niej brzmienia – głównie dlatego, że była nagrywana w Radiu Gdańsk tylko przez tydzień i nie mieliśmy czasu ani na poszukanie przestrzeni, ani na mastering. Po prostu przychodziliśmy i nagrywaliśmy kawałek w 2-3 godziny. Pewnie ma to jakiś urok, ale trochę brakuje tego mroku, mimo że to zupełnie inna płyta. „++” ma w sobie i melodyjność i przestrzeń, której na pierwszej zabrakło.
Słuchając wcześniejszych kawałków, myślicie sobie, co moglibyście zmienić albo zagrać zupełnie inaczej teraz, kiedy macie większe doświadczenie?
Tomek: Nie, mam wrażenie, że traktujemy poprzednią płytę jako skończoną całość. Aczkolwiek niektóre piosenki z „LP” są swego rodzaju łącznikami do obecnego brzmienia. Jest kilka kawałków, które skłaniają się ku „++”.
Grzegorz: Tak, w szczególności zamykająca poprzednią płytę „Take My Hand” jest łącznikiem między „LP” a „++”.
Grzegorz, swoją działalność poetycką raczej odcinasz od pracy w zespole, a mimo wszystko wykorzystujecie małe fragmenty wierszy w niektórych piosenkach.
Grzegorz: Bardzo małe fragmenty. Jest u nas tak, że najważniejsze są muzyka i emocjonalna intuicja. Kiedy coś gramy, piosenki nagle zaczynają się układać i po chwili są gotowe. Czasami w piosenki zaplątują się frazy z poezji, na przykład „Powinni się nie urodzić” z wcześniejszej płyty, ale nie ma możliwości, żeby obie sprawy sztucznie połączyć. Z poezją jest tak samo, to też jest intuicyjna praca – albo coś wychodzi, albo nie. Rzeczywiście, w naszym przypadku nie powinno się tego łączyć, bo w zespole są cztery osoby, panuje ustrój demokratyczny i każdy ma tak samo duży wkład i tak samo ważny głos. Nie ma instytucji lidera-poety. Na pewno poezja i muzyka są tutaj podobne, bo klimat jednej i drugiej pozostaje pesymistyczny, ale wszystko powstaje niezależnie.
Właśnie, uważacie się za muzycznych pesymistów? Fragment „Powinni się nie urodzić” może być odbierany zarówno pesymistycznie, jak i ironicznie.
Grzegorz: W literaturze ten fragment na pewno jest mocny, poważny i na serio. Ale tutaj są cztery osoby, każda interpretuje to na swój sposób. Dzięki obecności organów chwilami robi się z tego swego rodzaju burleska i Kurt Vile.
Tomek: Nie jesteśmy chyba pesymistami muzycznymi, bo mimo dość smutnych treści, muzyka bywa wesoła. Takie samo zestawienie mamy w nazwie. W życiu prywatnym też nie jesteśmy do końca smutni – jasne, jesteśmy świadomi zła na świecie, ale staramy się temu nie ulegać.
Grzegorz: Tę perwersyjną ironię widać na przykład w piosence „I Hate” – tekst jest brutalny, a w połączeniu z pasażem organowym tworzy się atmosfera dance macabre. Ale dzięki tej ironii wszystko ma jeszcze bardziej agresywny wydźwięk. Mówiliśmy przed chwilą, że tekst „I Hate” jest idealny dla zespołu metalowego, ale w takiej sytuacji przy natężeniu mocnych środków wszystko zostałoby spłaszczone przez dosłowność. Tutaj dzięki klawiszom wszystko jest bardziej psychopatyczne. Ale w życiu raczej nie jesteśmy aż takimi pesymistami albo psychopatami jak podmiot liryczny „I Hate”.
Tomek: Trzeba też brać pod uwagę, że teksty są sztuczne. Nie śpiewamy tego, co rzeczywiście czujemy w danym momencie, tylko jest to swego rodzaju fabuła i fikcja, którą przedstawiamy. Śpiewa podmiot liryczny, nie my.
Grzegorz: W naszym towarzystwie to jest swawolny pesymizm. Wszyscy są perwersyjnie swawolnymi pesymistami, którzy mają swoje ohydne żarty (śmiech). Raczej nie wieszczymy i nie nosimy czarnych szat.
Tomek: Spokojnie, nie siedzimy przy świecach ubrani na czarno.
Pytanie firmowe – poproszę o pięć pozamuzycznych rzeczy, którymi się inspirujecie, jako że u nas jest pięć kilogramów kultury.
Tomek: Dość dużo czasu spędzam ze sztukami wizualnymi, jestem grafikiem projektantem i staram się sporo rzeczy oglądać. Dlatego inspiruje mnie bardzo estetyka projektowania graficznego polskiego 20-lecia międzywojennego albo amerykańskiego z lat 60. i 70. Staram się uzyskać brzmienie, które pochodzi mniej więcej z tych samych czasów.
Grzegorz: Ostatnio rozmawialiśmy o ptakach drapieżnych. Są dwa rodzaje brutalnych ptaków, jeden z nich to dzierzba srokosz – wygląda jak wróbel, ale ma czarną przepaskę na oczach. Poluje na gryzonie, nabija ofiary na kolce w swojej spiżarni, a potem je zjada. A wygląda jak mały wróbel. Drugi ptak to harpia z Ameryki Południowej, która poluje na małpy i leśne psy. Poza tym kino Wernera Herzoga, głównie jego stare filmy. Jeśli chodzi o nowe, to przede wszystkim dokumenty. Z fabularnych np. „Fitzcarraldo” i w ogóle wszystkie filmy z Klausem Kińskim.
Tomek: Trochę banał, ale ludzie mnie inspirują. W końcu inspiracja nie musi zawsze oznaczać czegoś pozytywnego i niestety spotykamy też często wielu niezbyt dobrych osobników – to może być inspiracja dla pesymistycznego podejścia.
Grzegorz: Wobec tego dodam pesymistyczne wątki literackie: Schopenhauer, Nietzsche, Bernhard i Junger (mimo że jemu samemu wydaje się, że jest nie pesymistyczny, a witalny).