Wywiad na łamach Gazety Wyborczej
Ich najnowszą płytę wydaje ceniona brytyjska wytwórnia, rodzimi i zachodni recenzenci nie mogą znaleźć słów, które oddawałby ich zachwyt tym materiałem. Grupa Trupa Trupa będzie promować swój premierowy materiał w najbliższą sobotę, 7 marca, w klubie Żak.
Przemysław Gulda: Światło dzienne właśnie ujrzał wasz nowy, trzeci już, album. Jak wyglądała praca nad materiałem, który się na nim znalazł?
Tomasz Pawluczuk: Materiał zaczął powstawać około rok przed nagraniem, zaraz po przeprowadzce z naszego wcześniejszego miejsca prób – dawnej fabryki Hydroster, do nowego – Studio Dickie Dreams. Zazwyczaj tematy powstawały ze swobodnej, rozwijającej się improwizacji – kiedy uznawaliśmy że jakiś jej fragment jest interesujący, “odławialiśmy” go i zaczynaliśmy przekuwać go na autonomiczną kompozycję. Zebrało się ich naprawdę sporo. Zestaw, który trafił na płytę jest efektem solidnej selekcji.
Główną różnicą w porównaniu z waszymi poprzednimi wydawnictwami jest zaskakujące brzmienie. Jak to się stało, że “Headache” brzmi właśnie tak? Skąd pomysł na tę zmianę?
TP: Nowe brzmienie jest przede wszystkim efektem współpracy z Michałem Kupiczem, który podjął się miksu i masteringu tej płyty. Materiał rejestrował, jak zawsze dotąd, Adam Witkowski. Natomiast jak nigdy dotąd, nagraliśmy całość na pełną “setkę”, co pewnie nie jest bez znaczenia dla brzmienia i energii. Pomysł na taki scenariusz przyszedł dość naturalnie, z jakiejś wewnętrznej potrzeby wspólnej eksploracji nowego. No i z ciekawości, jak może obejść się z naszą muzyka ktoś, kto nie jest z nią za bardzo osłuchany i jest w stanie spojrzeć na nią na świeżo.
Na Zachodzie udało wam się znaleźć wydawcę nowego materiału. Co to za firma i jak doszło do współpracy między wami?
Grzegorz Kwiatkowski: Firma nazywa się Blue Tapes and X-Ray Records a jej właścicielem jest David McNamee, który prowadzi także stronę 20 Jazz Funk Greats i jakiś czas temu recenzował tam nasz poprzedni album “++” i właśnie po jego przesłuchaniu zaproponował nam wydanie nowego materiału. On na ogół wydaje takich artystów jak Tashi Dorji, Katie Gately, czy Father Murphy, ale jest również fanem psychodelii, zespołu Can i myślę że to jest jakiś punkt zaczepienia. Swoją drogą recenzję “++” na łamach 20 Jazz Funk Greats David zatytułował: “Too Strange For Humans To Like” (“zbyt dziwne, żeby ludzie mogli to lubić”). Także wydaje mi się, że on lubi dziwactwa i uważa nas za jedno z nich.
Pod względem muzycznym wasza twórczość zdaje się być bezpiecznie oddalona od wszystkiego, co dzieje się dziś na scenie muzycznej, ostentacyjnie zdystansowana od zmieniających się mód i krótkich fascynacji. Ta decyzja oznacza oczywiście znacznie większą wolność artystyczną, ale i mniejsze szanse na popularność. Czemu się na to zdecydowaliście?
GK: Najuczciwiej będzie odpowiedzieć że tak po prostu wyszło. Nie mamy strategii pod tytułem: “trzymamy się z daleka od aktualności, bo szybko się zmienia”. Nie mamy też strategii pod tytułem: “jak największa popularność za wszelką cenę”. Gdybyśmy takową mieli to, na przykład, wszystkie teksty winny być po polsku, bo wtedy zasięg zespołu jest potencjalnie dziesięć razy większy. Robimy dla siebie i robimy dobrze sobie. A jeśli komuś to się podoba, to jest nam bardzo miło i bardzo nas to cieszy.
Obserwując waszą działalność można odnieść wrażenie, że dystansujecie się od rodzimej sceny muzycznej – na poziomie organizacyjnym, artystycznym, a nawet towarzyskim. Dlaczego?
TP: Nie czuję, że się dystansujemy, może po prostu idziemy mniej przetartym i mniej popularnym szlakiem. Rzeczywiście, organizacyjnie jesteśmy dość samodzielni, większość kwestii ogarniamy sami, nie powierzamy decyzji komuś z zewnątrz – trochę DIY (do it yourself – zrób to sam). No i co prawda, tym razem na płycie nie zagrali żadni goście, ale uważam, że jesteśmy bardzo towarzyscy.
W jakimś sensie niezmienne są natomiast wasze teksty, a raczej – tematyka wokół której się obracają. Skąd ta wyraźna fascynacja ciemną stroną rzeczywistości, wstydliwym obliczem człowieka, wciągającym, uwodzicielskim złem?
GK: Teksty na nowej płycie są jednak trochę zmienne. Za teksty odpowiadam i ja, i basista Wojtek Juchniewicz. Po pierwsze jest większa różnorodność a po drugie one często działają na zasadzie dwubiegunowości. Ja na przykład w “Sky is Falling” schodzę w nihilizm, realność i dół, a Wojtek w napisanej i śpiewanej przez siebie partii tekstu ciągnie to w stronę jakiejś nadziei. To samo mamy w piosence “Unbelievable”. Ja śpiewam: “God unbelievable” (“nie można ufać bogu”). A Wojtek łamie tą deklarację i śpiewa: “the Sun is what you could pray to” (“ale możesz się modlić do słońca”). Mógłbym mnożyć przykłady. Jest tak prawie w każdej piosence. Tak więc jest pewna odmiana w stosunku do wcześniejszych płyt.
Wasza muzyka zdaje się w jakimś sensie wpisywać się w obecny w sztuce od zawsze, a w najnowszej sztuce wywodzącej się z Gdańska, mający może niezbyt duży, ale wyrazisty udział, wątek mrocznego pesymizmu, rozczarowania światem, eskapizmu od najbardziej drastycznych przejawów jego kryzysu. Czy zgodzicie się z taką interpretacją tego, co robicie?
TP: Pesymizm na pewno, ale nie przesadzałbym z mrokiem. Często jest to, w moim odczuciu, wręcz pogodny pesymizm, jakkolwiek dziwnie ten zlepek słów nie brzmi. Bo wiesz, jak się już pogodzisz z tym, że ten świat nie jest doskonały, to jest ci troszkę lepiej. Właśnie pomyślałem, że płyty zawsze nagrywamy w okresie jesienno-zimowym – to może nie być bez znaczenia.
Od dawna słyniecie z nietypowych koncertów – w waszym przypadku to nie klasyczne odgrywanie kilku przebojów przeplatanych nowymi kompozycjami, skacząc i biegając po scenie. W tym, co robicie na scenie na plan pierwszy wysuwa się raczej skupienie, transowość, zastygnięcie w bezruchu, W tym sensie wasze koncerty mają w sobie coś z jakiegoś mrocznego misterium, Dlaczego?
GK: Tak to chyba po prostu nam wychodzi, że nie specjalnie jesteśmy przebojowi i po prostu na ogół stoimy w miejscu. Ale właśnie dlatego ważne są wizualizacje, które robi Kasia Łygońska. One przekierowują uwagę na samą muzykę i obraz, a nie na nas stojących i grających, trochę niepewnych i zagubionych.
Zaczęły się już pojawiać pierwsze – bardzo entuzjastyczne – recenzje waszej płyty. Czy to coś co jest dla was ważne i dopingujące, czy raczej jest tylko miłym dodatkiem, bez którego i tak dalej robilibyście swoje?
TP: Jest to ważne i budujące, bo daje poczucie, że ktoś myśli podobnie do nas i tym samym nadaje dodatkowy sens temu, co robimy. Z drugiej strony, jakby tego pozytywnego odzewu nie było, dalej pewnie robilibyśmy to samo. Tylko wtedy pewnie bardziej do siebie i dla siebie.
Wraz z wiosną rozpoczyna się nowy sezon koncertowo-festiwalowy. Gdzie, po sobotnim koncercie w Żaku, będzie można was jeszcze w tym roku zobaczyć na żywo?
GK: Najpewniej w Warszawie, Łodzi, Krakowie, Poznaniu, Hamburgu, być może też w Oxfordshire, ale na razie nie możemy nic więcej powiedzieć, ponieważ pierwszeństwo jest po stronie organizatorów oraz pewne rzeczy są po prostu dopiero ustalane.