Wywiad na łamach magazynu Playboy
Czy w rock’n’rollu jest miejsce na skromność?
Grzegorz Kwiatkowski: Skromność to jest pewnie za duże słowo, ale na pewnego rodzaju normalność pewnie tak. Nie twierdzę, że jesteśmy królami skromności, ponieważ tak na pewno nie jest, ale w trupie panuje układ demokratyczny bez frontmana i lidera, co jest dużą rzadkością w sytuacji rock’n’rolla i takie podejście zdecydowanie wyhamowuje ewentualne naddatki pychy i braku pokory.
Pytam, bo właśnie wróciliście z festiwalu SXSW, recenzje waszych płyt ukazują się na całym świecie – niewielu artystom w Polsce to się udało. Jak to się robi?
Grzegorz Kwiatkowski: Po wydaniu własnym sumptem płyty „++” w 2013 roku dostaliśmy propozycję z londyńskiego labelu. Kiedy wydali nam „Headache”, zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy i tak jest do dzisiaj. Może zabrzmi to banalnie, ale w zespole najważniejsza jest przyjaźń, nasze duchowe zadowolenie z naszych własnych plonów i brak odgórnych założeń projektowych. Gdybyśmy mieli łącznie dziesięciu słuchaczy, to i tak byśmy to nadal robili. No i pamiętajmy, że trupa to mimo tego zamieszania rzecz niszowa i z tą niszą nam raźnie i do twarzy.
Czy rock ma przyszłość?
Grzegorz Kwiatkowski: Oczywiście. Jest wielu wspaniałych żyjących artystów, których można podziwiać. Na przykład Bonnie Prince Billy, który nie jest stricte rockowy, ale w sensie anarchistyczno-nihilistycznym dla mnie jest bardziej rockowy od siermiężnych rockowych bohaterów.