Wywiad na łamach Onet.pl
Oto zespół, który jest bardziej znany i doceniany za granicą niż w Polsce, chociaż powoli się to zmienia. Jeździ po świecie i gra na najważniejszych festiwalach, zachwycają się nim dziennikarze „Pitchforka”, „Rolling Stone’a”, „Guardiana” czy „Chicago Tribune”, a piosenki prezentują w swoich audycjach Henry Rollins i Iggy Pop.
Muzyka gdańskiej grupy Trupa Trupa to zupełnie nieoczywista kombinacja kunsztownego hałasu i wyrafinowanej melodii, w sam raz na dzisiejsze, jakże niespokojne, czasy.
Trupa Trupa to zespół z Gdańska, tworzony przez czterech muzyków: Grzegorza Kwiatkowskiego (gitara, śpiew), Tomka Pawluczuka (bębny), Wojtka Juchniewicza (gitara basowa, gitara, śpiew) i Rafała Wojczala (instrumenty klawiszowe, gitara i czasami śpiew).
Trupa Trupa funkcjonuje w sposób nietypowy i to także sprawia, że wyróżnia się na tle innych indierockowych i alternatywnych składów. – To zespół przyjaciół, każdy głos jest ważny – podkreśla Grzegorz Kwiatkowski. – Staramy się pisać piosenki razem, czynić z nich otwarte konstrukcje, do których każdy z nas może wrzucić swoje trzy grosze, co jest moim zdaniem naszą największą siłą. Najważniejszy dla nas jest układ demokratyczny i szacunek do siebie, najmniej ważne są relacje profesjonalno-biznesowe.
Jednym z wielbicieli zespołu jest Henry Rollins, który regularnie prezentuje piosenki Trupy Trupa w swojej audycji w KCRW i zachwala płyty. – W audycjach Rollinsa lecą głównie Bowie, Joy Divison, Wire i tego typu klasyka. Raczej mało nowych rzeczy, dlatego tak zdziwiło nas, kiedy nasz ostatni album „Of the Sun” nazwał fantastycznym i puszczał go w kółko. Obecnie to samo dzieje się z naszą nową epką „I’ll Find” – mówi Kwiatkowski. – W swojej audycji w BBC puszczał nas też Iggy Pop i to było dla nas jeszcze większe zdziwienie i radość.
Najbardziej znane piosenki zespołu to „To Me”, „Remainder”, „Dream About” „Headache” i „Snow”.
Bez pana i władcy
Można odnieść wrażenie, że Trupa Trupa jest bardziej doceniana za granicą niż w Polsce, chociaż w ostatnich latach zaczęło się to zmieniać, a wydawnictwa grupy regularnie i u nas lądują w czołówkach podsumowań wielu nie tylko muzycznych mediów. Piosenki zespołu prezentowane są regularnie przez polskie rozgłośnie radiowe.
Kwiatkowski podkreśla, że podstawą działania zespołu jest niezależność i wolność od wszelkiej presji, odgórnych wytycznych i wszelkich schematów. – Zawsze nagrywaliśmy takie piosenki, jakie chcieliśmy, i robiliśmy z nimi to co chcemy. I do dzisiaj tak jest, nie mamy nad sobą żadnego pana i władcy. Owszem, jesteśmy związani z kilkoma wytwórniami i agencjami koncertowymi, ale mamy z nimi relacje partnerskie i przyjacielskie.
Wśród tych wytwórni znajdziemy Glitterbeat Records, Blue Tapes, Ici d’ailleurs, Lovitt Records, Moorworks i słynne Sub Pop Records. W Polsce wydawcą Trupa Trupa jest Antena Krzyku.
Piosenki zespołu są anglojęzyczne, ale nie wynika to, jak zapewnia Kwiatkowski, z wyrachowania czy pragmatyzmu. – Na początku pisaliśmy także po polsku, ale po pewnym czasie tekstów angielskich zaczęło się naturalnie pojawiać więcej.
Od Trupy Trupa do celu
Trupa Trupa to dosyć oryginalna nazwa. Co oznacza? Okazuje się, że nic. Albo wszystko.
Geneza naszej nazwy jest generalnie tym, czym jest nasz zespół: nikt nie wie, co to znaczy, czemu służy i po co jest – śmieje się Grzegorz Kwiatkowski. – Nie mieliśmy żadnego rozsądnego pomysłu, a właściwie każdy z nas miał inny. Jako że w zespole rządzi demokracja, a jest nas czterech, sytuacja była patowa. W końcu nasz przyjaciel Jan Hlousek rzucił pomysł, że może „Trupa Trupa” się sprawdzi.
– Ta nazwa może oznaczać sytuację cyrkową, teatralną albo dadaistyczną albo wskazywać na martwe ciało. Ogólnie czym bardziej abstrakcyjnie, tym lepiej. Nazwa najlepiej funkcjonuje jednak poza Polską jako sytuacja odrealniona, nieosadzona w żadnym sensie, a w samej melodii języka. Po prostu zbitek dwóch identycznych słów. Świetnie, jeśli oznacza po prostu nic.
Górnolotnie i prawdziwie
Początki zespołu niczym specjalnie się nie wyróżniały. – Kiedy jest się młodym , ma się w sobie dużo żarliwości, pewien rodzaj egzaltacji i fascynacji, trzeba coś z tym zrobić – mówi Grzegorz Kwiatkowski. – A skoro kocha się muzykę, to w naturalny sposób zakłada się zespół. Czyli zdecydowała miłość do muzyki, mówiąc górnolotnie, ale prawdziwie.
Grupa istnieje od 2010 r. i wydała pięć płyt, w tym pierwsze dwie, „LP” i „++” własnym sumptem. Kwiatkowski za prawdziwy debiut zespołu uznaje krążek trzeci, „Headache” z marca 2015 r. – Kiedy mieliśmy gotowy materiał, postanowiłem wysłać go kilku zagranicznym recenzentom. Jeden z nich miał w Wielkiej Brytanii wytwórnię płytową Blue Tapes. Zaproponowali nam wydanie u nich tego materiału.
Wszystko się zgadza i nie zgadza
Muzyk podkreśla, że „Headache” była dla Trupy Trupa przełomowa z kilku względów. – Wreszcie byliśmy w pełni zadowoleni nie tylko z naszych tekstów i kompozycji, ale i z masteringu i miksu. To zasługa Michała Kupicza, z którym pracujemy do dzisiaj. On jest dla nas kimś w rodzaju piątego członka zespołu.
– Nic się na tej płycie nie zgadza, ale i zgadza się wszystko. Brzmi to czasami jak przypadkowo posklejane sample. Strasznie mi się podobało, kiedy do niej wróciłem po latach. Myślę, że to Michał jako pierwszy zdefiniował nasz zespół. On nie pasował do tych kompozycji, a my nie pasowaliśmy do niego. I to z tego powodu urodziła się rzecz niestandardowa.
Krótko po premierze zespól zalały znakomite recenzje z całego świata. – I były to na ogół recenzje w stylu 10/10 – wspomina Kwiatkowski. – Wtedy tak naprawdę zaczęliśmy dostawać propozycje wyjazdów na zagraniczne koncerty i festiwale, a całe przedsięwzięcie pod tytułem Trupa Trupa nabrało większego rozpędu.
Jeszcze więcej dobrego
Dwie kolejne płyty – „Jolly New Songs” z 2017 r. i „Of the Sun” z 2019 r. sprawiły, że zespół znalazł się na ustach recenzentów muzycznych na całym świecie. Amerykańska edycja „Newsweeka” umieściła „Jolly New Songs” w swoim podsumowaniu najlepszych płyt roku, a promujący płytę singiel „To Me” można było usłyszeć regularnie w BBC Radio 6 i amerykańskich stacjach The Current, KEXP, WMFU i wielu innych rozgłośniach na świecie. Zespołem zainteresował się chyba najbardziej opiniotwórczy dla branży muzycznej amerykański „Pitchfork”, pisząc, że „Trupa Trupa wnosi poezję i subtelność do świata muzyki psychodelicznej”.
Jesienią ubiegłego roku ukazała się tzw. split kaseta, czyli kaseta dzielona z pochodzącym z Austin legendarnym alternatywnym zespołem Suspirians. Wydała ją w limitowanym nakładzie amerykańska wytwórnia Whited Sepulchre.
Fajny, chwytliwy, nieżenujący
O Trupie Trupa najczęściej pisze się, że to grupa indierockowa lub postpunkowa, ale muzyka zespołu ma w sobie tyle warstw i pewien hipnotyczny wymiar, że ciężko jest ją zaszufladkować. Nie ma tu prostych schematów i wzorców. Każda piosenka tworzy swoją własną historię. Przy okazji jest w niej spora chwytliwość.
– Naszą płytę „Of the Sun” nazywam ostatnio „Samuel Beckett Lonely Hearts Club Band” – śmieje się Grzegorz Kwiatkowski. – Mnie się podobają takie antyrzeczy, coś, co jest przełamane, zgięte, nie aż tak oczywiste. Szczególnie istotna jest warstwa tekstowa, która prawie nie istnieje. Zminimalizowałem ją w obrębie piosenek, które śpiewam, do kilku słów. Ten minimalizm paradoksalnie otwiera nam szerokie pola interpretacyjne.
Krótko, nieżenująco
Jak muzyk zaznacza, wszyscy w zespole mają bardzo różne gusta. – Absolutnie nie jesteśmy sformatowani muzycznie i na tym też polega nasza siła. Wojtek Juchniewicz jest ze szkoły pod tytułem Fugazi, Sonic Youth, No Means No czy Swans, z drugiej strony Rafał Wojczal uwielbia Elliotta Smitha czy Johna Frusciante, Tomek Pawluczuk ceni Radiohead a ja słucham w głównej mierze muzyki klasycznej typu Gould gra Bacha albo Bostridge śpiewa Schuberta, ale też dzięki Wojtkowi szczerą miłością pokochałem Fugazi i Sonic Youth.
Wszystkich w zespole łączy miłość do Beatlesów. – Ja uwielbiam szczególnie wczesny etap, w którym pisali chwytliwe trzyminutowe piosenki. Strasznie trudno jest napisać taki krótki, prosty i chwytliwy numer, który byłby jednocześnie nieżenujący.
Ciekawe i nieoczywiste
Kwiatkowski zwraca uwagę, że istnieje mnóstwo profesjonalnych zespołów, prowadzonych przez wielkie managementy, za którymi stoją ogromnie sprawne machiny i spore pieniądze, ale czasami te zespoły brzmią i działają dosyć podobnie.
– Nasz zespół założony został przez cztery osoby o odmiennych wizjach muzycznych, co powinno skutkować jego szybkim rozpadem, bo trudno jest taki organizm utrzymać. A jednak wpływa to na nas korzystnie, bo wychodzi nam coś, co jest nieoczywiste, przypadkowe i pełne naszych sprzecznych emocji – i staje się dla nas i dla wielu ludzi ciekawe, gdyż odbiega od przyjemnego profesjonalnego sznytu, który bardzo często występuje w nowoczesnej rozrywce.
Muzyk zaznacza, że Trupa Trupa nie jest firmą, więc priorytetem nie jest sytuacja finansowa. – Jesteśmy trochę zespołem Don Kichotów i niewiele na tym zarabiany, chociaż zarabiamy coraz więcej. Ale bardzo dużo pieniędzy idzie na przykład na inwestycje. Mocno wierzę w obsesyjną i ciężką pracę organiczną i budowanie czegoś, czego nie ma i może nawet nie powinno być. Zarabianie jest rzecz jasna przyjemne i życiowo istotne, ale nie wpływa ono nigdy na nasze wybory artystyczne i duchowe.
Kiedy pochwała ma znaczenie
Bardzo pozytywne recenzje i materiały na temat zespołu ukazują się co chwilę w poczytnych amerykańskich i brytyjskich dziennikach i magazynach, w tym w „The Rolling Stone” i „Chicago Tribune”, który uznał Trupę za jeden z dziesięciu najlepszych koncertowych atrakcji 2018 r., obok Paula Simona czy Radiohead. Dziennikarz „Los Angeles Times” Sasha Frere Jones nazwał krążek „Headache” jedną z najlepszych płyt roku, a o samej formacji napisał, że jest obecnie jednym z najważniejszych zespołów rockowych na świecie. Ostatnim albumem zachwycali się także recenzenci brytyjskiego magazynu „Metro” i „Guardiana”.
– Skoro takie recenzje ukazują się raz, drugi i dziesiąty w wysokonakładowych dziennikach, i dotyczą zespołu alternatywnego i niszowego, sytuacja jest nietypowa – mówi Grzegorz Kwiatkowski. – Sęk w tym, że tego typu hajp ma realne przełożenie na rzeczywistość. Takie pochwały zawsze prowadziły nas ku nowym rzeczom i nawet nie chodzi o to, czy w nie wierzymy, bo z tym bywa różnie, ale one otwierają nam drzwi do pracy ze świetnymi wytwórniami i agencjami koncertowymi, a dalej do bardzo dobrych klubów i festiwali na całym świecie.
– Najważniejsze są jednak same piosenki i ich tworzenie w sali prób, to tam bije bije przede wszystkim serce zespołu – dodaje. – Dopóki nam to się udaje, a komponujemy przede wszystkim dla siebie, dopóty ma to sens.
Na pohybel przeciwnościom
Trupa Trupa to zespół, który, jak mówi Grzegorz Kwiatkowski, ma duże szczęście do różnych awaryjnych sytuacji. – My jesteśmy trochę antyzespołem. Mnóstwo rzeczy dzieje się u nas z powodu przeciwności i awarii, które umiemy bardzo dobrze ogrywać. Nie czujemy się zbyt dobrze, kiedy jest nam komfortowo.
Jako przykład podaje występ na festiwalu SXWX (South by Southwest) w Stanach Zjednoczonych, gdzie Trupa Trupa została uznana przez „Rolling Stone”, „NPR” i „Chicago Tribune” za jeden z najlepszych zespołów całej edycji imprezy, na której występuje kilka tysięcy artystów z całego świata.
Problemy przed śmietanką
Okazało się, że tuż przed koncertem muzykowi spalił się wzmacniacz, zespół zamierzał więc odwołać koncert, na szczęście ktoś z widowni zaoferował, że pożyczy swój sprzęt. – Trochę czasu nam to zabrało i w efekcie 40-minutowy set zagraliśmy w ciągu 20 minut. A na widowni śmietanka krytyki muzycznej Stanów Zjednoczonych. To był szaleńczy, wściekły i niekontrolowany koncert, a przez nerwową atmosferę i ekspresowy czas występu nastąpił niespodziewany artystyczny wybuch. Gdyby nie ograniczenie czasowe i problemy techniczne zapewne zagralibyśmy normalny porządny set.
Rok później grupa ponownie pojechała na SXWX, gdzie zdarzył się inny wypadek. – Na chwilę przed koncertem złamała mi się gitara. Owszem, dostałem zapasowy instrument, ale niestety również nie do końca sprawny. Jedyne, co mi pozostało, to wybuch energii, agresji i wściekłości i rzucenie wszystkiego na nieznaną szalę. No i udało się. Występ przyniósł nam jeszcze większy sukces.
W 2019 r. Trupa Trupa jako pierwszy polski wykonawca wystąpiła na kalifornijskim festiwalu Desert Daze m.in. u boku Flaming Lips, Wu-Tang i Flying Lotus. Zagrała również m.in. na Islandii na Festiwalu Iceland Airwaves, na hiszpańskim Festiwalu Primavera Sound czy też w Wielkiej Brytanii na Rockaway Beach Festival.
Sytuacje graniczne i kryzysowe
Pesymistyczne teksty zespołu nie są przypadkowe. Kwiatkowski jest nie tylko autorem części tekstów piosenek, ale i poetą. Od dawna pisze o sytuacjach granicznych i kryzysowych, posługując się liryką maski i metodologią Edgara Lee Mastersa, amerykańskiego poety z przełomu XIX i XX wieku.
– Jestem poetą, ale wydaje mi się, że to jest jednak w pewnym sensie antypoezja – zaznacza. – Mam to szczęście, że wydaję ją w jednym z najlepszych wydawnictw poetyckich w Polsce, czyli w Biurze Literackim. To są naprawdę krótkie tomiki, mają po 21-23 wierszy, można je przeczytać jednym ciągiem w kilka minut, ale powinny pracować w czytelniku chwilę dłużej.
Etyka i słowo
A skąd się bierze w tekstach zespołu, choćby w „Never Forget”, nawiązanie do II wojny światowej i Holokaustu? – Mój dziadek i jego siostra byli więźniami obozu koncentracyjnego Stutthof i jako dziecko jeździłem z nim do tego muzeum. Opowiadał o piekle, przez które przeszedł, w pewnym sensie je rekonstruował. To zrodziło we mnie wiele etycznych pytań i wątpliwości i w zasadzie te tematy są obecne w mojej głowie do dziś. Zresztą, mieszkam w Gdańsku, gdzie rozpoczęła się II wojna światowa, a moim ulubionym miejscem zabaw w dzieciństwie było Westerplatte.
Cuda w czasach zarazy
Trupa Trupa nie jest wyjątkiem i pandemia koronawirusa wpłynęła także na działania tego zespołu. – Mieliśmy zagrać na Festiwalu we Francji i w Holandii, a w czerwcu wyruszyć na trasę do Stanów Zjednoczonych, ale siłą rzeczy wszystko się poprzesuwało – mówi Kwiatkowski, zaznaczając jednak, że nie uważa, by taka przerwa źle wpłynęła na zespół.
– Myślę, że to był dobry czas dla Trupy Trupa. Taka dobra regeneracyjna pauza. Brak prób spowodował pewne wyciszenie i wypoczęcie.
Tuż przed wybuchem pandemii zespół wydał epkę „I’ll Find”, co, jak podkreśla muzyk, okazało się bardzo dobrym ruchem, gdyż w trakcie lockdownu spływały znakomite recenzje i pochlebne opinie słuchaczy. – Do tego było dużo emisji naszych piosenek w rozgłośniach radiowych na świecie. Tak naprawdę w tym trudnym czasie spotykały nas prawdziwe cuda.
Szczęście wobec nieszczęścia
Jakie były to cuda? – Nagraliśmy sesję dla chyba największej i najlepszej rozgłośni radiowej świata, czyli udało nam się wystąpić w legendarnej sesji Tiny Desk NPR. Epka trafiła do zestawienia „Best New Music” magazynu „Times”, a Henry Rollins puszczał na okrągło nasze nowe piosenki w swojej audycji w radiu KCRW. No i w tym czasie zadebiutowaliśmy w magazynie „Billboard”, magazynie „Spin” i dosłownie przed chwilą również w amerykańskiej edycji „National Geographic” i w szwajcarsko-francuskim „Le Temps”.
– Wiem, że brzmi to jak przechwalanki, które mogą być szczególnie drażniące w tak trudnym szczególnie dla branży muzycznej czasie – przyznaje muzyk – ale tak właśnie było. Potwierdza to hipotezę, że Trupa Trupa ma szczęście do nieszczęścia.
Jedyny plus tego piekła
Zapytany, w jakich barwach widzi przyszłość branży muzycznej w trakcie i po pandemii COVID-19, Kwiatkowski nie ukrywa, że patrzy na nią raczej z optymizmem. – Myślę, że wszystko skończy się happy endem i ta tragiczna dla całej kultury pandemia nas umocni.
Co więcej, muzyk dostrzega w koronawirusie czynnik, który może bardzo dobrze wpłynąć na jakość sztuki. – Wydaje mi się, że te tragiczne wydarzenia będą miały na nią paradoksalnie zbawienny wpływ. Oczywiście nic nie wynagrodzi cierpienia rodzinom, które straciły swoich bliskich, albo ludziom, którzy potracili pracę. Nie chcę tego relatywizować na zasadzie „coś za coś”. Po prostu dostrzegam jedyny i ewentualny plus tego całego piekła.
Koncerty to nie wszystko
Trupa Trupa wystąpi we wrześniu w Polsce na trzech koncertach – w Lublinie (4 września w ramach festiwalu Inne Brzmienia), w Nowej Pracowni w Łowiczu (25 września) i w Krakowie w Klubie Re (26 września) – Nikt nie wie, co stanie się zimą w Europie, ale mamy w tym czasie grać ze wspaniałym zespołem Algiers. Wystąpimy w Berlinie i w Hamburgu, ale pewnie dojdą inne europejskie miasta – przewiduje Kwiatkowski
– Następnie czeka nas trasa amerykańska. W jej ramach nagramy drugą sesję Tiny Desk, tym razem w Waszyngtonie, i wystąpimy jeszcze w kilku innych amerykańskich i kanadyjskich miastach. Z powodu pandemii jest to tam na razie niemożliwe, czekamy więc na poprawę sytuacji.
Jak jednak dodaje, zespół nie gra za często, gdyż muzycy chcą sobie zostawić czas na pracę nad kolejną płytą. – We wrześniu 2021 r. chcielibyśmy wydać kolejny album, czeka nas więc ciężka i mam nadzieję pełna wypadków i błędów praca. W zasadzie już się rozpoczęła. Mamy teraz wielkie niejasności w obrębie naszej pracowni i zarazem studia, zatem sezon omyłek uważam oficjalnie za rozpoczęty.