Wywiad na portalu Popmoderna
Podczas krakowskiego festiwalu Pko Off Camera spotkaliśmy się z zespołem Trupa Trupa. Tuż po koncercie, kiedy muzycy ledwo co ochłonęli po przyjęciu, jakie zgotowała im liczna krakowska publiczność, porozmawialiśmy o świecie i muzyce. Rezultaty poniżej.
Konrad Janczura: Panowie, macie już trochę tego materiału – całe 4 płyty. Przez cały koncert zastanawiałem się, czy zagracie coś z poprzednich albumów. Każdy z nich był inny, Headache jednak najbardziej konceptualny. Nie zagraliście nic starego, a więc pytanie – czy tak już zawsze będzie? Odcięliście się już od tamtych nagrań?
Tomek Pawluczuk: Koncert taki jak ten tutaj – w Krakowie – wiąże się stricte z promocją nowej płyty, ale na przykład niebawem, w Gdańsku, na festiwalu Streetwaves, z racji obecności przyrody, planujemy zrobić set z kawałkami m.in. z poprzedniej płyty.
Grzegorz Kwiatkowski: Ale ogólnie gramy teraz tę płytę i nie chodzi tu tylko o promocję, ale także o to, że jesteśmy z niej zadowoleni. Te utwory są naszym zdaniem bardzo dobre, chociaż dziś dzwoniła do mnie moja matka, pytając, czemu nie zagraliśmy na antenie Trójki jakichś starych utworów, np. Koszuli w kwiaty itd.
TP: Moja mama mówiła to samo.
No właśnie – jak to jest z tą Koszulą w kwiaty? Przecież ta obecna Trupa i tamta z czasów Koszuli… to dwa różne zespoły? Jak wy to oceniacie?
TP: Koszula w kwiaty powstała zanim ja i Wojtek zjawiliśmy się w 2009 roku w zespole. Właściwie od tamtego momentu mówimy skład Trupy się ustabilizował. Nagraliśmy wówczas cały materiał, ale z naszych spotkań jasno wynikało, że chcemy grać nowe rzeczy. Po zarejestrowaniu tamtego materiału po prostu stwierdziliśmy, że Koszule w kwiaty trzeba odłożyć na półkę.
GK: Broniąc jednak swojego starego dziecka, uważam że Koszula w kwiaty jest dobrym kawałkiem. Tylko że gdybyśmy nagrali płytę w całości z polskimi piosenkami, to wpadlibyśmy w radiową pułapkę. Nasz zespół nie jest nastawiony pod jakiś konkretny target. Nawet mimo całego hype’u medialnego, jaki jest wokół Headache, nic za tym nie idzie. Chodzi o to, że gramy sobie próby, coś z tego wychodzi, a jeśli komuś się spodoba – bardzo dobrze. To chyba cecha całej trójmiejskiej sceny – nie jest ona nastawiona na popularność.
Dosyć ciekawie jest z tą trójmiejską sceną, bo oprócz muzyków macie całkiem zacne grono krytyczne. Środowisko Nowe idzie od morza jest na tle ogólnopolskim swoistą awangardą. Krytyka muzyczna jest u nas wciąż niestety bardzo niszowa. Można by rzec: martwa.
GK: Nie wiem, czy jest martwa. To trochę jak z naszą wytwórnią. Nagraliśmy dla wytwórni Blue Tapes, o której nigdy wcześniej nie słyszeliśmy, aż tu nagle okazało się, że pracują dla niej wysoce oceniani artyści niezależni, co chwile pojawiający się na jakichś Pitchforkowych i Quietusowych listach. Nie znaczy to jednak, że są popularni. W Anglii po prostu nikt nie ma problemów z tym, że coś jest dobre, a niepopularne. Wydaje mi się, że w Trójmieście jest podobnie. Ale oczywiście nie ma co ukrywać faktu, że przyjemnie jest zagrać koncert dla sporej publiczności, bo ta energia jest wówczas naprawdę większa. Nie jest tak, że nie zależy nam na publiczności, po prostu mamy do tego luźny stosunek.
No właśnie, bo współczesna kultura słuchaczy muzyki jest taka, że stanowią ją albo przypadkowi odbiorcy, którzy w jakiś pośredni sposób z tą muzyką się spotykają, albo tzw. muzyczne nerdy, inwestujące w kasety, winyle, nieustannie żyjący kulturą muzyczną i wszystkim, co się z nią wiąże. Jeśli chodzi o gusta takich właśnie, snobistycznych słuchaczy, jesteście zespołem idealnym, nieprawdaż?
GK: Wydaje się, że tak. W każdym razie ciężko uogólniać i próbować budować jakiś wykres. Wiadomo, wychodzą lepsze lub gorsze płyty, ale różnie to bywa. Na przykład dzisiaj, kiedy jechaliśmy sobie na koncert, słuchaliśmy najnowszej płyty Blur. Były wśród nas różne opinie, według mnie pierwsza połowa jest świetna, druga taka sobie, bardziej pod radio. Ale gdy usłyszeliśmy płytę Warpaint, tę sprzed roku, tu już nie było żadnej dyskusji. Porządne produkcje bronią się same. Jest bardzo wiele zespołów lepszych od naszego, ale dla nas najważniejsze jest to, że coraz bardziej docieramy do samych siebie i sami siebie zadowalamy.
TP: Czego dowodem jest ostatnia płyta. W porównaniu na przykład z pierwszą, zrobiliśmy ogromny postęp.
Aha, czyli wciąż jednak czujecie się ekipą artystów nieco niedojrzałą?
GK: Prawda jest taka, że czujemy, że wciąż mamy wiele do zrobienia. Moim zdaniem Headache jest naszą pierwszą pełnoprawnie dobrą płytą. I nie chodzi o to, że poprzednie były złe.
TP: …bo po prostu ostatnia płyta jest zawsze najbardziej obiektywnym zwierciadłem tego, co się akurat dzieje.
GK: Wiemy, że istnieje ten tak zwany hype i to jest ok, że ta muzyka do kogoś dociera ale to są i tak małe liczby. Wydaje mi się, że naszą muzykę można porównać do sytuacji poezji w Polsce. Bo poezja ma zawsze podobne nakłady: nawet kiedy Szymborska dostała Nobla i nastąpił dodruk, to i tak sprzedało się jakieś kilkadziesiąt tysięcy tomików, a nie kilka milionów. Kupują to krytycy, dziennikarze i jakaś garstka humanistów.
TP: Ewentualnie jeszcze bibliotekarki (śmiech).
GK: Ewentualnie bibliotekarki. Najgorszą rzeczą, jaką można byłoby zrobić, jest narzekanie typu: ja pierdolę, jaki ten kraj jest głupi! Przecież z drugiej strony są takie płyty jak UltraViolence Lany Del Rey, która moim zdaniem jest absolutnie wybitna i świetnie się sprzedaje.
Ogólnie jesteście zespołem, który w swojej muzyce stawia bardzo mocno na wyrażenie jednostkowego przeżywania, wewnętrznego ja, co w polskiej muzyce na ogół wychodzi w sposób bardzo karykaturalny. Najlepszym tego przykładem jest zespół Coma, będący obecnie śmiesznym zespołem „juwenaliowym”, a i wielu innych spotkał podobny los.
GK: Tak, ale jednak domyślam się, że panowie z Comy zdają sobie sprawę z tego, co robią, ich target jest określony. To po prostu firma. I oni mają do tego prawo, nie widzę w tym problemu.
Chodzi mi o to, że przez takie zespoły jak Coma, opcja postawienia w swojej twórczości na jednostkowe emocje jest mocno skompromitowana. Wy jednak robicie to wszystko inaczej: z jednej strony w sposób artystycznie staroświecki, jakiś taki nieco modernistyczny, z drugiej strony bardzo totalny pod względem używania współczesnych muzycznych środków. Wydaje mi się wręcz, że ani polski słuchacz masowy, ani słuchacz alternatywny nie jest na to wszystko do końca przygotowany. Jakich słuchaczy chcielibyście mieć tak naprawdę?
TP: Absolutnie nie wybieramy sobie żadnej grupy i nie wyobrażamy sobie, kto się na nią mógłby składać. Publika to zawsze wypadkowa ludzi, którym się to podoba. Nie mam pojęcia, kto to mógłby być.
Nie jest jednak tak, że publiczność brytyjska odbiera was zupełnie inaczej? To przecież widać doskonale w recenzjach…
GK: Rzeczywiście mocno zdziwił nas ten zagraniczny odbiór płyty i jego ton, który jest czasami wręcz żarliwy.
TP: Jest na pewno grono słuchaczy muzyki alternatywnej, którzy w dużej mierze działają na własną rękę, poza działaniem koncernów i wytwórni, poza szeroko pojętym rynkiem muzycznym. To na pewno studnia, z której wiele można wyłowić i jednak jest to wartość: poszukiwanie czegoś ważnego, a nie tego, co jest podane na tacy.
GK: Niebezpieczne jest jednak zakładanie, że opcja alternatywna jest dobra, a popularna zła. Skoro jesteśmy na festiwalu filmowym, przywołam choćby przykład filmu Amadeusz, który jest wybitną produkcją hollywoodzką. Nie ma co oczerniać dzieł z powodu ich zasięgu czy popularności. Jedyną uczciwą postawą, zarówno w tworzeniu jak i słuchaniu, jest moim zdaniem poszukiwanie rzeczy dla siebie, zgodnie z własnym gustem, bez jakichś odgórnych zaleceń.
Na ile jesteście zespołem demokratycznym, a na ile osobą wiodącą jest tutaj Grzegorz?
TP: Być może istnieje takie powszechne zewnętrzne wrażenie, że jest Grzegorz i reszta zespołu, ale to zupełnie nieprawda. Najlepszym dowodem na to jest sposób, w jaki pracujemy i jak powstaje ta muzyka. Spotykamy się we czwórkę, zaczynamy grać i właściwie każdy ma absolutnie równorzędny wpływ na to, co stworzymy. Nie ma tak, że przychodzi Grzesiek, zaczyna grać kawałki i my do tego dorabiamy resztę.
Czyli życie poetyckie Grzegorza jest osobne wobec projektu Trupa Trupa?
TP: No tak, Grzesiek ma życie poetyckie, Rafał jest operatorem filmowym, Wojtek malarzem, a ja grafikiem. Każdy ma, oprócz zespołu, jakąś swoją równoległą dziedzinę, która jest równie istotna.
GK: Opcji z leaderem w ogóle nigdy nie było. W Trupie są cztery osoby, każda ma inne poglądy, a nasza muzyka wynika z ich ścierania się i zazębiania. Role przydzielone są tylko w związku z promocją i innymi mniej ważnymi sprawami, ale to przecież wiadome.
Ok. W takim razie zapytam na koniec o kwestię kasety. Kiedy ona zostanie wydana?
GK: Wiemy, że jest w drodze. Ogólnie przypadek gra na naszą korzyść. To, że wydało nas Blue Tapes jest dla nas świetną opcją. Nagle okazało się, że trafiliśmy pod dobre skrzydła. Nie mainstreamowe, które wymagałyby od nas czegokolwiek.