Trupa Trupa

Recenzja Jolly New Songs – Kulturalne Pisanie

We wstępie pisze się encyklopedyczną notkę. Jeśli przyjmiemy, że Wikipedia jest takim właśnie kompendium.

Należy przedstawić pokrótce dorobek zespołu, jego muzyków i ewentualnie dodać, że się czekało albo że inni czekali. Nie zaszkodzi zasygnalizować, że jest dobrze albo że wcześniej bywało różnie. Można też postawić pytania, na które przy odrobinie szczęścia uda się później udzielić jakichś odpowiedzi. Możliwości jest sporo. Oczywiście drwię teraz z samego siebie, bo pierwsze akapity, odkąd pamiętam, w miarę możliwości pisałem dopiero na końcu. Tak jak teraz. No ale co mam napisać o Trupie Trupa, by nikogo nie obrazić?

Poprzednia płyta, “Headache”, była w pewnym sensie próbą reinterpretacji “Strange Days” The Doors, przefiltrowaną przez dokonania środkowego Swans i doprawioną w taki sposób, jakby Trupa miała okraszać swoją muzyką jakieś turpistyczne cyrkowe widowiska. Dziewczyna, którą znałem (to również istotne uproszczenie), wskazując ten album jako istotny dla niej spośród tych przeze mnie wzmiankowanych na niegdysiejszym blogu, bardzo chwaliła wyjątkowość zaklętej w nim ciemności, której specyfika wydała jej się widocznie wyjątkowo bliska, a sama ciemność – jak się zdaje – podlega pewnej nieuchwytnej typologii i systematyzacji. Żałuję, że nie zachowałem tamtej wypowiedzi, choćby w zarysie, bo jestem z natury oddany (oddanie prowadzi do tego, że z człowieka niewiele zostaje, toteż nie polecam, jakby co), więc staram się skwapliwie dochowywać wierności także w przytoczeniach. Jest to głos tym wartościowszy, że pochodzący nie od gotki jakiejś, tylko od osoby z natury pogodnej, a jedynie mimowolnie znającej naturę otchłani (dopuszczalna liczba mnoga) lepiej niźli niejedna najmroczniejsza duszyczka mogłaby marzyć.

Myślę, że ta płyta też by jej się bardzo spodobała. Jeśli sięgnie po nią, nie wiedząc o mojej rekomendacji. Bo “Jolly New Songs”, już uprzedźmy fakty, to rzecz bardzo dobra. Jeszcze ciemniejsza, jeszcze bardziej… dotkliwa (świetne, diabelnie precyzyjnie skrojone i okrojone teksty, które traktuję trochę jako swoisty dopisek do poetyckiej twórczości Grzegorza Kwiatkowskiego, w szczególności takie “Never forget”), jeszcze bardziej zwarta, spójna, duszna, a przy tym charakterna, charakterystyczna, tchnięta osobnym duchem, a momentami wręcz natchniona (“Love supreme”). Muzyka, która nie wydaje się zawieszona w jakimś czasie czy w przestrzeni, że tak ją nazwę, geopolitycznej, nienosząca w sobie brzemienia słowiańskości czy polskości (w pewnym sensie jest to brzemię, tak samo jak byłoby nim jakiekolwiek zawężanie kręgu znaczeń i osób mogących zrozumieć treść komunikatu), świetnie wyważająca – ot, jak taran choćby – uniwersalizm z pewną intymnością (zbiorową).

Mimo że piszę tę recenzję w dniu premiery “Jolly New Songs”, to nie dzielę się swoimi wrażeniami na gorąco. Ku temu miałem sposobność i przyjemność wcześniej, bardziej bezpośrednią drogą, w mniej sformalizowanej formie. Dlatego widzę chociażby, co nie ma istotnego znaczenia, że jeden z utworów zdążył zmienić tytuł, i że ostatecznie zwyciężył wariant z alfabetycznym porządkiem utworów (z[a]burzony wzmiankowaną zmianą). To dobrze porządkuje wszelkie napięcia, tworzy ładne symetrie (np. kompozycja najbardziej monumentalna, czyli “Leave it all” znajduje się w samym centrum, a okalają ją – nie kalając – dwie będące jej odwrotnością i jednocześnie umieszczone na przeciwnych do siebie biegunach, tj. wspomniana już “Love supreme” i cudnie przebojowa, a przy tym naturalnie komponująca się z całością “Jolly new song”), wydaje się naturalne i przemyślane zarazem. Buduje poczucie, że właściwie każdy kolejny utwór jest lepszy, bardziej hipnotyzujący i klimatyczny od poprzedniego.

Album ukazuje się wspólnym nakładem wytwórni Ici d’ailleurs z Paryża i Blue Tapes / X-Ray Records z Londynu. Tylko znów może nie tyle strach, bo czemu miałbym się bać, ile smutek, że u nas o “Jolly New Songs” usłyszą raczej zainteresowani, a nie zainteresowani potencjalnie, zaś sama płyta odbije się echem nie dość szerokim. Ale czy zespołowi nie w to właśnie graj? Przewrotna, niezbyt “medialna” nazwa zdaje się potwierdzać, że coś jest na rzeczy.;) No i może na tym polega bycie indie.;) A tak serio, skoro użyłem aż dwóch emotikonów, to mamy jesień w pełni, w pełni jej nieprzejednania, więc “Jolly New Songs” powinna zjednać sobie niejedno serduszko, wlewając w nie trochę… radości? Ciepła? Proszę spojrzeć na tytuł i zaufać intuicji.

www.kulturalnepisanie.wordpress.com

Recenzja Jolly New Songs – Kulturalne Pisanie