Trupa Trupa

Recenzja Jolly New Songs – Przekrój

Wiele opiniotwórczych portali zdołało się już podzielić uwagami na temat albumu Jolly New Songs, ale nie żałuję, że dałem sobie te kilka tygodni na zebranie myśli.

Nowa płyta Trupy Trupa nie tylko na to zasługuje, ale wręcz – jak się zdaje – wymaga takiego, pełnego namysłu, potraktowania. Spokoju, który łatwo zagubić pod wpływem pojawiających się hurtowo zagranicznych recenzji. Fakt, nie jesteśmy przyzwyczajeni do tak żywiołowych reakcji anglojęzycznych mediów na polskiego, plus minus, alternatywnego rocka. Cieszy mnie więc, że Trupa Trupa przeciera kolejne ścieżki w branży. Paradoksalnie jednak działa to także na jej niekorzyść w tym sensie, że polskie media skupiły się raczej na analizie strategii marketingowej zespołu, a nie na muzyce, która jest przecież istotą całej sprawy.

W przypadku Jolly New Songs ciekawy wydaje się kontekst czasowy. Można by napisać, że na krajowym podwórku Trupa Trupa nie trafiła w koniunkturę. Od kilku lat w rodzimym rocku nie dzieje się zbyt wiele. Być może z tego powodu grupy słuchaczy – w tym dziennikarzy muzycznych – wychowanych na alternatywie lat 90. sięgają dziś chętniej po ekstrema: black metal, muzykę współczesną (!) czy free jazz. W ubiegłorocznych podsumowaniach (także tych organizowanych przez największe media) na czołowych miejscach znajdowały się płyty Lotto, Furii, Wacława Zimpla czy Huberta Zemlera. Oczywiście można powiedzieć, że krytycy oderwali się zupełnie od swojej potencjalnej publiczności, wybierając snobizm. Nawet jeśli to prawda, interesujący jest wgląd w dalsze pozycje tych rankingów. Zaraz za awangardzistami na listach melduje się peleton popowych artystów kreujących się (kreowanych?) na alternatywę (Brodka, Fisz, Julia Marcell itd.). Wraz z nimi pojawią się raperzy, metalowcy i kapele ludowe – rocka brak. W tym roku zmieni się to właśnie za sprawą Trupy Trupa.

Norman Leto pokazuje nam narodziny i rozwój materii, zagląda do głębin ludzkiego ciała i mózgu, pozwala też sobie na wizję przyszłości. Spekuluje, jaki będzie dalszy ciąg zjawisk, które zaczęły się miliardy lat temu – film „Photon” w reżyserii Normana Leto recenzuje Jakub Popielecki
Owszem, w jednym z wywiadów wokalista Grzegorz Kwiatkowski dystansuje się trochę od muzyki rockowej i widać to też chociażby w utworze A Love Supreme. Jego tytuł traktuję jako przynętę na tych, którzy niedawno zamienili cedeki Pavement na winyle Coltrane’a. Niemniej Jolly New Songs to płyta na wskroś rockowa, nawet jeśli punktem wyjścia są dla niej nagrania eksperymentującego z formatem piosenki Sonic Youth. Trupa idzie szerszym frontem niż – nawiązujące do tamtego środowiska – Kristen czy Ścianka. Jeśli w samym myśleniu o piosenkach słychać szkołę amerykańskiej alternatywy przełomu lat 80. i 90., to na poziomie stylistycznym grupa chętnie sięga głębiej, odkurzając Barrettowską psychodelię. Singlowe Coffin czy zamykające album liryczne To Me (przesterowana gitara niczym z Radiohead z przełomu wieków) to piosenki o radiowym potencjale, za sprawą których grupa może znacznie poszerzyć grono swoich odbiorców. Słuchaczy, którzy przy pierwszym spotkaniu z Jolly New Songs mogą się czuć lekko zmieszani, ale przecież nie wstrząśnięci, bo w swoich poszukiwaniach Trupa nigdy nie zapędza się tak daleko jak dwa przywołane powyżej zespoły.

Tym, co szczególnie podoba się na Jolly New Songs, jest balans pomiędzy eksperymentem a piosenką. Przy czym te pierwsze nie są znowu takie całkiem radykalne, a te drugie nie mają wiele wspólnego z tradycyjnym schematem zwrotka–refren. Zresztą takie przeskoki zdarzają się na przestrzeni jednego utworu, jak w Falling, który zaczyna się punkowym zrywem, a kończy leniwym, psychodelicznym sosem. Nie o wszystkich utworach mogę powiedzieć, że trzymają mnie w podobnym napięciu: None of Us zwyczajnie mnie nudzi, a urokliwe Leave It All, przypominające mi trochę Białe wakacje Ścianki, można by odrobinę skrócić. Z drugiej strony klaustrofobiczne, duszne Against Breaking Heart of a Breaking Heart Beauty brzmi jakby wyciągnąć je z kultowego, postrockowego Spiderland grupy Slint, a przejmujące, marszowe Never Forget – zarazem jak antywojenny hymn i sygnał do walki.

Inną kwestią jest produkcja – Jolly New Songs brzmi po prostu świetnie. Nie wiem, czy zespół posłuchał sugestii Bartka Chacińskiego, który w recenzji poprzedniej płyty (Headache) zwracał uwagę, że grupie przydałoby się porządne studio z analogowym sprzętem. Grunt, że słuchając nowego albumu Trupy można odnieść wrażenie, że kolejne instrumenty są tak bliskie, tak selektywne, że można by ich dotknąć. Choć to trochę inna muzyka, przypomniała mi się rozmowa o Leaves Turn Inside You Unwound, w czasie której jeden z moich przyjaciół użył sformułowania, że gdy słucha tej płyty, czuje się tak, jakby siedział z zespołem w studio.

Jolly New Songs nie jest albumem porywającym czy wyładowującym cały bagaż emocji. To raczej zestaw pokręconych, raczej mrocznych piosenek, w które można wgryzać się tygodniami. To płyta bardziej do przemyśleń i analiz niż wzruszeń i porywów serca. Całkiem możliwe, że jest to również najlepsza polska płyta roku w kategorii: rock alternatywny. Nie jest to dziś może jakieś wielkie osiągnięcie, ale to akurat już nie wina zespołu.

Jan Błaszczak, www.przekroj.pl

Recenzja Jolly New Songs – Przekrój