Recenzja LP – Less known pleasures
Ciężko było mi opisać wydaną w czerwcu płytę zespołu Trupa Trupa, dopóki nie zdarzyło mi się zabłądzić nocą pośród starych kamienic w jednej z najbardziej niebezpiecznych dzielnic Gdańska, gdzie niemal moja wędrówka nie przerodziła się w danse macabre, a w uszach pulsowały słowa: uncle death, I feel nearness of you.
W mig “rozgryzłem” ich klimat i muzykę, i w mig zrozumiałem, że członkowie Trupy nie tylko uzewnętrzniają swoją fascynację klasycznym rock&rollem, ale też wpuszczają do swojego albumu mnóstwo gdańskiego powietrza, którym na codzień oddychają.
W skład zespołu wchodzą: wokalista Grzegorz Kwiatkowski, basista wspomagający niekiedy wokal – Wojciech Juchniewicz, Rafał Wojczal – klawiszowiec i grający na perkusji Tomasz Pawluczuk. Jest to samo w sobie grono ciekawych osobowości – każdy z panów na codzień zajmuje się sztuką; w szczególności ciekawa jest postać Grzegorza Kwiatkowskiego, uchodzącego za jeden z najbardziej obiecujących poetów młodego pokolenia. Jest on zatem odpowiedzialny za teksty i świetnie wywiązuje się z tego zadania.
Trupa Trupa wywołuje u słuchacza szok termiczny, przechodząc ze spokojnego grania do uderzenia w nas ścianą dźwięku. Na otwarciu z wielkim przytupem zapowiedziana zostaje rewolucja, by zaraz wokalista wypytał nas o nasze dotychczasowe przeżycia. Kolejnym kawałkiem jest wcześniej już przytaczane, “Nearness of you” – rewelacyjny utwór, który nie sposób nie skojarzyć z The Doors, aż chciałoby się rzec Hello, I love you, won’t you tell me your name.
Następnie jest “Good days are gone”, w którym tekst i melodia są tak ponure, że bez trudu można wyobrazić sobie to coverujące Joy Division z Ianem Curtisem w epileptycznym pląsie.
Później natrafiamy na kolejny melancholijny kawałek, minimalny, choć niezwykle dosadny. Wkrótce po tym mamy znów zmianę nastroju, przechodząc do bardzo przebojowego “Walta Whitmana”, kolejny mocny punkt tego albumu, kontynuowany przez półtoraminutowe “Marmalade sky”. Potem natrafiamy na mój bodajże ulubiony kawałek na płycie, “Porn actress”, gdzie pojawia się tekst I think you should never have been born, nawiązujący do tomiku Kwiatkowskiego “Powinni się nie urodzić”. Uwielbiam ten utwór, szczególnie od około drugiej minuty ciągnący się psychodeliczny wątek, kiedy jest wygrywana świetna partia gitarowa i na chwilę wkracza trwożny wokal basisty. Numer zamykający, “Take my hand”, idealnie pasuje na zwieńczenie albumu, bynajmniej nie pozostając nudnym outrem.
Widać u Trupy Trupy (Trupa?) słabość do późnych Beatlesów czy Velvet Underground, ale świadczy to tylko o tym, że panowie mają dobry gust. Organy, które są jakby sentymentalnym westchnieniem, dodają zarazem mnóstwo werwy i świeżości. W tej chwili panuje moda na vintage rock, powrót do korzeni tak jak Fleet Foxes czy Black Keys, ale tak czy siak Trupa Trupa nie daje się wpisać w te ramy, tworząc nową jakość.
Miło mi reaktywować swojego bloga, przy okazji przedstawiając pierwszy polski zespół. Szkoda jedynie, że na płycie nie ma żadnych polskich tekstów. Pozostaje mieć nadzieję, że przy najbliższym razie (oby było to jak najszybciej!) pojawią się utwory takie jak ten.