Trupa Trupa

Recenzja ++ – musicNOW!

W co najmniej kilku tekstach na temat tej płyty, które miałem przyjemność dotąd przeczytać pojawiła się konstatacja, że oto Trupa Trupa nagrała materiał nieco groteskowy, być może przygniatający ciężarem tematu, jakim jest śmierć, która wyziera przecież zza każdej nutki tego albumu, jednakże nie należy tego brać dosłownie – to takie puszczenie oczka do słuchacza, zabawa konwencją.

Ma być strasznie, a przez to psychodelicznie i jest, niewątpliwie. Poruszamy się tu po dziwnie zarysowanej przestrzeni muzycznej, w której każdy – bardzo zręcznie dobrany zresztą – smętny gitarowy akord i każda liryczna fraza, przypominają o odchodzeniu, przemijaniu, wszelkiej marności…

Czyżby to wszystko miała być blaga, taki żart? Jeśli tak, to ma on podwójne, wyjątkowo gorzkie dno – słuchając przyjemnych melodyjek rodem z lat 70. zabarwionych nieco hollywoodzkim oswojonym umieraniem, po pierwszych szaleńczych wrzaskach And everybody and everywhere I hate! możemy oddać się zadumie, odetchnąć. Niestety, gdy członkowie trójmiejskiej grupy puszczają do nas oczko, za plecami trzymają skrzyżowane palce – ich album jest „śmiertelnie” poważny, jego wymowa jest o wiele bardziej nihilistyczna niż zrazu mogło się wydawać: przejaskrawiona śmierć to nadal śmierć, udomowiony strach to nadal strach, bliski naszym sercom, świdrujący nasze umysły.

++ to płyta misternie skonstruowana, oparta o najlepsze tradycje rockowej psychodelii, moim zdaniem naprawdę dobra jeśli chodzi o muzyczną aranżację utworów. Pomysł wykorzystania przestrzeni akustycznej gdańskiej Nowej Synagogi jest być może nie nowy (przypomnijmy choćby produkcje Karbido), jednakże w ramach kontekstu zarysowanego powyżej, podwójnie wymowny: nie dość, że rejestracja dźwięku w „naturalnych” warunkach wielkiej sali modlitewnej daje przestrzenne, głębokie, podrasowane różnorakimi pogłosami brzmienie, a do tego znakomicie wpisuje się w funeralny, nieco makabryczny klimat.

Wśród muzycznych inspiracji, jakie odcisnęły swe piętno na nowym albumie Trupy niewątpliwie pierwsze miejsce mają The Doors – już w otwierającym płytę I Hate trudno nie wyczuć chorobliwego a jednak głęboko przemyślanego sposobu grania – przeciągłe linie gitarowe, kaczki, organy grające ciągle tę samą pijaną nieco melodyjkę – oto sedno tego dance macabre, pijackiej śpiewki, która niczym Alabama Song przechodzi w bliską apokaliptycznych zawodzeń mantrę. Znajdziemy tu jednak o wiele więcej. Lata 70. – pomijając dość oczywiste odniesienia do Velvet Underground, nie trudno zauważyć tu równie ciekawe momenty ugruntowane w stylistyce bliskiej rocka progresywnego z Pink Floyd na czele (np. Over z jego długimi rozmarzonymi partiami subtelnej gitary). Truposze zbliżają się też miejscami ku bardziej współczesnym regionom gitarowej psychodelii – choćby w See You Again, w którym elementy stoner rocka łączą się z makabrycznym anturażem psychobilly.

Generalnie ++ stanowi znakomite połączenie brzmieniowej dyscypliny, oszczędnego operowania środkami stylistycznymi: gitarowymi efektami, perkusyjnymi wybujałościami i zmęczonym, melancholijnym wokalem, z szybkimi, bliskimi pijackiego szału czy szamańskiego transu momentami, w których odbija się cała tragikomedia egzystencji. Jest w tej płycie coś bliskiego żebraczej poezji, turpizmu rodem z Baudelaire’a, kabaretowej konwencji Kurta Weilla – upojenie oparami rozkładu, rzucenie się w wieczny wir życia i śmierci, w którym jedno przechodzi w drugie, odróżnienie ich jest zaś niemożliwe. Rodząc się przecież zaczynamy umierać, nigdy nie żyjemy w pełni, nie w pełni też jednak umieramy.

Bartłomiej Błesznowski, www.musicnow.pl

Recenzja ++ – musicNOW!