Trupa Trupa

Wywiad na łamach Wprost

7 marca miała miejsce premiera najnowszego albumu studyjnego zespołu Trupa Trupa – “Headache”. – Po dobrze przyjętej płycie ++” mieliśmy małą obawę co będzie z nowym albumem. Wiadomo, że nieprzyjemnie jest dowiedzieć się, że dokonuje się właśnie regres. Aczkolwiek przy „Headache” mieliśmy w sobie poczucie zadowolenia już w trakcie nagrywania, którego to nie mieliśmy przy pozostałych płytach – powiedział w rozmowie z “Wprost” Grzegorz Kwiatkowski, wokalista i gitarzysta zespołu.

Martyna Nowosielska, Wprost: Kto was inspirował przy tworzeniu nowego albumu? Jesteście porównywani do Sonic Youth, Swans, rocka progresywnego spod znaku Pink Floyd, czy The Doors. Czy któreś z tych porównań jest wam bliskie?

Grzegorz Kwiatkowski, Trupa Trupa: Wydaje mi się, że część z tych inspiracji jest prawdziwa, ale na przykład inspiracja The Doors nie jest prawdą. To jest bardzo dobry i wspaniały zespół, ale sęk w tym że na wcześniejszych płytach zawsze mieliśmy bardzo wybity klawisz. Nie była to za bardzo nasza decyzja, tak się po prostu zadziało w miksie. I ten wybity klawisz każdemu kojarzył się z Rayem Manzarkiem i The Doors. Na szczęście na nowej płycie już tak nie jest. Z tej produkcji jesteśmy w pełni zadowoleni. I trochę to The Doors się za nami ciągnie, ale na tym albumie nie ma takich inspiracji, ani mam nadzieję tego nie słychać. Co do reszty to na pewno są Beatlesi, na pewno jest Tame Impala, którzy tak naprawdę są moim zdaniem jednym wielkim hołdem dla The Beatles. Ważne aby w tym miejscu podkreślić, że w naszym zespole są cztery osoby, mamy ustrój demokratyczny i każdy trochę ciągnie w swoją stronę, a każdy ma nieco inne gusta. Myślę, że tych inspiracji jest w istocie jeszcze więcej niż wymieniłaś, i nowa płyta jest takim zmiksowaniem tego, co nas interesuje.

Czy tak utytułowanemu zespołowi (dostaliście między innymi dwukrotnie wyróżnienie Gazety Wyborczej, nominacje do Nocnych Marek Aktivista, zagraliście na największych festiwalach, takich jak Open’er i OFF) było trudno zrobić następny krok po obsypanej nagrodami płycie „++”?

Płyta „++” była dla nas chyba pierwszym dojrzałym krokiem. Wcześniej raczkowaliśmy, a to było trochę pewniejsze siebie. Byliśmy bardzo zadowoleni z kompozycji i odrobinę mniej zadowoleni z kwestii brzmieniowych, bo nad postprodukcją zespół nie panuje. Nie zajmujemy się profesjonalnie miksem i masteringiem dźwięku, po prostu gramy piosenki. Zawsze dochodziło do nieporozumień w tych kwestiach. Ale summa summarum z płyty „++” byliśmy zadowoleni i spotkała się ona z pozytywnym przyjęciem w Polsce i sporadycznie nawet za granicą. Jedną z zagranicznych recenzji napisał szef labelu Blue Tapes and X Ray Records i to on zaproponował nam wydanie kolejnego krążka u siebie. Po dobrze przyjętej płycie ++” mieliśmy małą obawę co będzie z nowym albumem. Wiadomo, że nieprzyjemnie jest dowiedzieć się, że dokonuje się właśnie regres. Aczkolwiek przy „Headache” mieliśmy w sobie poczucie zadowolenia już w trakcie nagrywania, którego to nie mieliśmy przy pozostałych płytach. Po raz pierwszy wszyscy byliśmy zadowoleni z potężnego, pełnego brzmienia, jak również z kompozycji i nawet gdybyśmy dostali zły odbiór z zewnątrz, to chyba nie byłoby nam tak specjalnie przykro. Swoją drogą okazało się, że odbiór z zewnątrz, przynajmniej na teraz, jest jeszcze lepszy niż przy płycie „++”. Na to na pewno składa się też angielski label, który jest, moim zdaniem, bardzo radykalny, z małym, wąskim katalogiem artystów. Warto podkreślić, że to nie jest mainstreamowa kwestia kontaktu z dużą wytwórnią, ale robienie rzeczy niszowych na własnych warunkach. Dla nas znalezienie się w takim gronie, wśród takich bluetapesowych artystów, jest ogromnym wyróżnieniem.

Wspomniałeś o miksowaniu i masteringu. Przed tworzeniem „Headache” zaczęliście współpracę z nowym producentem. Jak na waszą pracę wpłynęła ta zmiana?

Przy nowej płycie doszło do synergii. Rejestracją zajmował się Adam Witkowski, który robił nam wszystkie pozostałe płyty, a miksem i masteringiem – Michał Kupicz. Wydaje mi się, że to idealny układ. Adam Witkowski to nasz przyjaciel, który robił z nami każdą realizację. Michał Kupicz to znany producent i realizator, który robi to od x-lat i robi kilkanaście różnych płyt w roku. Zawsze sądziliśmy, że jest jednym z najlepszych producentów w Polsce i jego płyty brzmią świetnie. Stwierdziliśmy, że pójdziemy na takie pół na pół. Michał dostał nasze ścieżki i miał dużo pracy producenckiej. Na tej płycie jest dużo jego pomysłów. On ten zespół odczytał na nowo. Myślę, że do dobrych kompozycji doszło nowe odczytanie brzmieniowe i że to się składa na to zadowolenie, które mamy z nowego albumu.

A propos brzmienia zauważyłam, że na nowym krążku, jak i na poprzednich płytach, słychać zrezygnowanie i pesymizm, ale na „++” było to bardziej ubrane w groteskę i lżejsze gitarowe granie. Na „Headache” zdaje się, że podróżujecie w kierunku mroczniejszych eksperymentów. Czy takie było zamierzenie?

To ciekawe co mówisz i wydaje mi się, że rzeczywiście tak jest. Teoretycznie jest tak, że „++” jest bardziej gitarowa, cięższa i mroczniejsza, ale masz rację, że występuje tam groteska i cyrkowość, które tę ciemność trochę wytrącają i osłabiają. Teraz doszło do czegoś bardzo ciekawego. Brzmienie, które ukręcił Michał Kupicz, jest wręcz różowo-pluszowe, a kompozycje są bardziej radykalne. Są chwilami agresywne i transowe. Doszło do połączenia pesymistycznych, nihilistycznych treści z obudową różowo-pluszową i nasyconą ciepłym dźwiękiem. Dopiero to niesie, moim zdaniem, efekt niepokoju. Kojarzy mi się to rzecz jasna z Twin Peaks. Coś niepozornego i delikatnego, co niesie w sobie jakiś horror. Wydaje mi się, że ta nowa płyta, mimo że pozornie jest jaśniejsza i cieplejsza, w istocie jest ciemniejszym albumem niż „++”.

Czy w przyszłości bardziej chcecie iść w kierunku kontrastów z „++” czy tego, co gracie na „Headache”?

Wydaje mi się, że nie ma takich założeń. Kwestia komponowania piosenek i prób jest czystym wykwitem intuicji. Po prostu spotykamy się i gramy piosenki. Potem zbieramy ich większą ilość, dokonujemy selekcji i wychodzi całość. Nigdy nie mieliśmy takich przemyśleń, w którą stronę teraz iść. Jedyną kwestią, nad którą się zastanawialiśmy, było brzmienie, bo w ogóle się na tym od strony technicznej nie znamy. Jeśli chodzi o to, w jaką stronę chcemy iść, to nie wiemy, aczkolwiek mógłbym przewidywać, że jest coraz większe otwarcie w zespole na sytuacje typu Fugazi albo Swans. Wydaje mi się, że to może iść w taką raczej ciemną stronę. Widać to po koncertach. Kiedyś graliśmy krótkie, dwuminutowe piosenki, nie mogliśmy się wczuć w to wszystko, bo to było poszatkowane i poprzerywane. Ciężej nam się grało. Teraz mamy o wiele dłuższe kompozycje i okazuje się, że tego właśnie potrzebowaliśmy. Żeby wejść w piosenkę, żeby w niej być, poczuć jakiś trans. Okazuje się, że dłuższe formy bardzo nam służą w sensie duchowym.

Czyli nie tylko coraz ciemniejsza strona, ale też bardziej eksperymentalna?

Eksperymentalna to na pewno za duże słowo, bo jednak to jest nadal dość tradycyjne granie, ale na pewno będzie to coraz dłuższe i ciemniejsze, ale może stwierdzimy, że coś innego nam się podoba i zrobimy coś inaczej. Na pewno nie jest tak, że mamy jakąś strategię i traktujemy siebie jako firmę. Będzie po prostu tak, jak sobie postanowimy. Mamy ustrój demokratyczny, jesteśmy przyjaciółmi i nie mamy wobec nikogo żadnych zobowiązań.

Możemy się więc spodziewać jakiegoś niespodziewanego zwrotu od Trupa Trupa?

Jasne. Tak naprawdę wszystko jest możliwe, ale na ogół nowe płyty są sumą tego, czego się słucha i czym się inspiruje, więc skoro niektórzy z nas słuchają częściej takich rzeczy jak np. Fugazi, to na pewno to się musi jakoś odbić na kompozycjach i atmosferze.

Przechodząc do tekstów – tematy, które pojawiają się na waszych płytach, to przede wszystkim przemijanie, nihilizm, nienawiść do świata. Czemu akurat to was interesuje?

To jest kwestia intuicyjna i prywatna. Mamy raczej takie poglądy i tyle. Nie można też przesadzić z ideologizacją tej płyty. Dla kogoś może ona być po prostu zbiorem piosenek, nic nie musi odbywać się na poziomie ideologicznym. Mamy raczej ciemne spojrzenie, ale nie jest ono pesymistyczne aż tak bardzo – muzyka ta jest w pewien sposób energetyczna, jest to witalny pesymizm. Jest w tym chwilami nawet radość. To wynik tego, że tak mamy, takie oglądamy filmy, taką czytamy literaturę, tak widzimy świat.

Wspomniałeś o literaturze. Jaka towarzyszyła wam przy „Headache”?

Jaka towarzyszyła kolegom to akurat nie wiem, ale mi towarzyszyło to co zwykle, czyli nasz gdański patron Schopenhauer, ale też Robert Musil, Herman Broch i mógłbym tak wymieniać długo. Ogólnie jest to i był to bardzo niemiecki materiał filozoficzno-literacki.

To słychać na płycie. Chciałabym jeszcze zapytać o wasze plany na bliską przyszłość – czy zobaczymy was na którymś z letnich festiwali?

Póki co mogę powiedzieć oficjalnie, że pojawimy się na Spring Break Festival w Poznaniu. Zagramy też na festiwalu w Krakowie, Łodzi i Hamburgu, możliwe, że także na jednym festiwalu w Anglii. Ale nazw nie mogę na razie zdradzić, bo pierwszeństwo mają organizatorzy.

Graliście zarówno na Open’erze, jak i OFF Festivalu, dwóch najważniejszych imprezach muzycznych w Polsce. Gdybyście mieli jedną do wyboru, na której wolelibyście się w tym roku pokazać?

Jednej i drugiej. Obie są świetne, szczególnie, że tegoroczny Open’er ma częściowo bardzo alternatywny line-up. Dobrze byłoby zagrać i tutaj, i tutaj.

W związku z tym, że macie zagranicznego wydawcę, czy planujecie również zacząć karierę za granicą?

Być może dzięki naszemu wydawcy uda się gdzieś zagrać. Jak najbardziej chcielibyśmy pokazać się na jakimś dobrze zorganizowanym festiwalu. Ważne, żeby to nie było przypadkowe miejsce. Fajnie byłoby pojawić się na jakimś festiwalu, ale na pewno nie jest to kwestia długich tras koncertowych oraz uderzania wszędzie gdzie się da w poszukiwaniu odbiorcy. Nie mamy takiego ciśnienia.

Muzykę traktujecie więc bardziej jako poboczne zajęcie?

Uważamy to za jedną z najważniejszych rzeczy w naszym życiu, ale skoro ma być to autonomiczne i duchowe, to nie możemy tego opierać na sytuacji czysto finansowej i koniunkturalnej. Gdybyśmy mieli z tego żyć, to musielibyśmy zmienić albo teksty, albo długość utworów, albo śpiewać po polsku. Mógłbym wymienić kilka rzeczy, które zwiększyłyby odbiór.

Wasza muzyka jest alternatywna i trudno byłoby ją nazwać mainstreamem, ale wydaje mi się, że „Headache” wpisuje się w nurt popularny w samej alternatywie. Moim zdaniem macie szanse teraz się wybić, kiedy popularne stają się takie zespoły jak Swans, mamy też powrót do Sonic Youth – Thurston Moore będzie chociażby grał na Open’erze, tak samo zresztą jak Swans. Czy widzicie tą szansę czy nadal widzicie się poza nurtem?

Miło by było gdyby osób i słuchaczy, którzy mają podobną konstrukcję psychiczną oraz podobne gusta co my, było więcej. Byłoby wtedy i bezpieczniej i pewnie nawet radośniej.

Rozumiem, że jeśli chodzi o plany przyszłościowe będziecie się przede wszystkim kierowali tym co wam pasuje, a jeśli to akurat wpisze się w to, czego ludzie chcą, to dobrze?

Dokładnie tak. To mogę powiedzieć jako pewnik.

www.wprost.pl

Wywiad na łamach Wprost